Co nowego w muzeum?

Tajemnicze Tatry, odcinek 31 Mnich: wspinaczka po śladach wielkich

Tajemnicze Tatry, odcinek 31 Mnich: wspinaczka po śladach wielkich

Dzisiaj Muzeum Tatrzańskie wpada na chwilę do Doliny Rybiego Potoku. Nad piękną taflę Morskiego Oka. Celem naszej wyprawy jest strzelista turnia. Turnia Mnicha (2068 m), wystająca śmiało w niebo nad Morskim Okiem, zawsze wywoływała zachwyt. U wielu pokoleń Polaków. Mnich zachwycał kiedyś pokolenie Tytusa Chałubińskiego i Stanisława Witkiewicza, zachwyca i dzisiaj.

Jego magia wcale nie wyblakła. Kształt ma doskonały: klasycznej tatrzańskiej turni. Wciśnięty w prawą część panoramy znad najbardziej znanego tatrzańskiego stawu, obok Mięguszowieckich i Cubryny. Za nim widać Zadniego Mnicha. Dawno uważany za zupełnie niedostępny, potem zdobyty wielokrotnie różnymi drogami o bardzo zróżnicowanym stopniu trudności. Jest w ten szczyt zapisany piękny i ważny fragment historii polskiego taternictwa. Przyjrzyjmy się kilku takim historycznym wątkom, popatrzmy na niego też z dzisiejszej perspektywy.

Pierwsze wejścia – pierwsi zdobywcy…

Mnich długo był szczytem owianym mitem zupełnie niedostępnego dla ludzi. Kiedy w połowie XIX wieku magia Morskiego Oka stała się faktem i wielu turystów zaglądało nad brzeg tego pięknego, tatrzańskiego stawu, mało kto przewidywał, by komuś udało się wejść na tę strzelistą turnię. Wielu turystom jego kształt przypominał zakapturzonego mnicha. Po raz pierwszy nazwy „Mnich” użyć miał polski jezuita i przyrodnik, Gabriel Rzączyński w roku 1721. Masyw Mnicha składa się z trzech turni: Ministranta, Mniszka i Mnicha. Sama turnia ma dwa, położone koło się nieduże wierzchołki. Wreszcie znalazło się dwóch śmiałków, którzy podjęli wyzwanie zdobycia Mnicha. Jest rok 1879 lub 1880. Dziwne, że dokładna data wejścia na tak trudny szczyt tatrzański, jak Mnich, nie jest dokładnie znana. Psikus historii? Może. Jest lato. Dwóch śmiałków przymierza się do zdobycia Mnicha. Pierwsi jego zdobywcy stanowili prawdziwie piorunującą mieszankę. Góral i inteligent: góralski przewodnik Maciej Gąsienica-Sieczka i Jan Gwalbert Pawlikowski. Góral, to doświadczony wysokogórski przewodnik. Ma 55 lub 56 lat, a pochodzący z Medyki Jan Gwalbert zaledwie 19 lub 20. Starszy prowadzi młodego. Idą od strony Dolinki za Mnichem. Góral prowadzi drogę, zwaną „drogą przez płytę” i podobno wspina się nań boso, a za nim wchodzi na Mnicha dwudziestoletni młodzieniec. Szczyt Mnicha zostaje zdobyty. Kilka słów o jego pierwszych zdobywcach. Maciej Gąsienica-Sieczka (1824-1897) wśród dziejów przewodników tatrzańskich, zajmuje jedno z najważniejszych miejsc. Mówiło się o nim, że był przewodnikiem „pierwszym z pierwszych” – najlepszym z najlepszych. Tak piał o nim Adam Asnyk. Mało kto znał wtedy Tatry, tak dokładnie jak Maciej. Góry poznał dzięki swojej pasji polowania na kozice, a także na niedźwiedzia brunatnego, którego z Sabałą nazywał z szacunkiem „On”. Myśliwskie praktyki pobierał u słynnego w całych Tatrach, Tomasza Tatara, zwanego Myśliwcem. Maciej poznał też  na przeciągu wielu lat bardzo dokładnie Tatry, w ogóle i szczególe, dolina po dolinie, przełęcz po przełęczy, a w zaciekłej pogoni za kozicami przechodził nawet przez trudne szczyty Tatr Wysokich. Ta wiedza bardzo przydała mu się później w pracy przewodnickiej. Z czasem został – razem z przyjacielem Jędrzejem Walą – strażnikiem chroniącym kozice i świstaki. Chodził w Tatry z polskimi inteligentami. Podczas wielu tatrzańskich wypraw dokonał Sieczka wielu wybitnych wejść, między innymi: I wejście na Świnicę (1867), jedno z pierwszych na Lodowy Szczyt (1870), II wejście na Wysoką (1876), I wejście na Mięguszowiecki Szczyt Wielki (1877), wejście nową drogą od północy na Łomnicę (1878), I wejście na Mnicha (1879 lub 1880), które słusznie uważane jest za początek taternictwa. Wychował wielu przewodników tatrzańskich, między innymi Klemensa Bachledę – późniejszego króla przewodników tatrzańskich. Znany poeta, Adam Asnyk, poświęcił mu wiersz, zatytułowany Maciejowi Sieczce, przewodnikowi w Zakopanem (opublikowany po raz pierwszy w 1879 r.), w którym zachwalał szlachetność charakteru, kulturę obejścia i znawstwo gór  swojego przewodnika. Drugi ze zdobywców Mnicha  jest także człowiekiem niezwykle zasłużonym dla Tatr, Zakopanego i polskiej kultury. Jan Gwalbert Pawlikowski (1860-1939) pochodził z Medyki, był historykiem literatury, działaczem społecznym i politycznym, publicystą. Tatry pokochał dzięki ojcu, Mieczysławowi Pawlikowskiemu i Sieczce. W młodości był świetnym taternikiem, wspinał się w Tatrach bardzo intensywnie w latach 1876-1871, wszedł między innymi: nową drogą na Łomnicę, na Mnicha, nową drogą z Doliny Dzikiej na Durny Szczyt. Potem zajął się działalnością na rzecz ochrony tatrzańskiej przyrody i był jednym z największych jej obrońców. Obaj zdobywcy Mnicha leżą na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem. W „Domu pod Jedlami” Pawlikowskich w Zakopanem, w tzw. „pokoju przewodnickim”, znajduje się rzeźba przedstawiająca słynnego przewodnika tatrzańskiego, Macieja Sieczkę, z którym Jan Gwalbert zdobył wierzchołek Mnicha.

Wielkie przejścia

Jest jeszcze wiele wątków historycznych, związanych z Mnichem, które zasługują na przypomnienie. Wymienię kilka z nich. Pierwszego wejścia zimowego na Mnicha dokonała grupa taterników zakopiańskich: Henryk Bednarski, Jerzy Cybulski, Walery Goetel, Józef Lesiecki i Leon Loria. Miało to miejsce 6 marca 1910 roku, trzydzieści lat po pierwszym wejściu letnim. To pokolenie też zasługuje na przypomnienie. Bednarski był w tym towarzystwie największym kawalarzem, którego humor nie odstępował niemal nigdy. Kiedyś turystka widząc „Bednarza” obładowanego linami, które dźwigał do schroniska zapytała: – A po co Panu tyle liny w Tatrach? Odpowiedź była następująca: – Jest ciepły i parny dzień, na linie wysuszę pranie…

Potem padły inne, jeszcze trudniejsze drogi na ścianach Mnicha. Wspinał się na Mnichu największy as międzywojennego pokolenia wspinaczy – Wiesław Stanisławski, wspinał się też Wawrzyniec „Wawa” Żuławski i inni. Jedną z najtrudniejszych, prowadzącą wschodnim urwiskiem, pokonali w 1942 r. Czesław Łapiński i Kazimierz Paszucha, przy użyciu techniki sztucznych ułatwień. Ci sami taternicy wsławili się na Mnichu podczas okupacji hitlerowskiej jeszcze inną brawurową akcją. Gdy hitlerowcy umieścili na ścianie Mnicha drewnianą swastykę, symbol swego panowania nad Polską i tatrzańską ziemią, polscy taternicy nocą obluzowali jej mocowanie do ściany i podczas jednej z wichur swastyka runęła w przepaść.  1955 r. Po zakończeniu wojny kolejne pokolenia wspinaczy ruszyły na Mnicha. Wariant R na Mnichu pokonali Jan Długosz i Andrzej Pietsch, a drogę tę, bez używania sztucznych ułatwień, powtórzyli w roku 1991 Piotr Dawidowicz i Michał Wayda. Wspinał się tutaj Witold H. Paryski, Józef Nyka, Władysław Cywiński, Piotrek Malinowski „Maliniak” i wielu innych. W naszych czasach poprowadzono na Mnichu jeszcze trudniejsze drogi, jak choćby „Metallica”, czy inne. Można o nich poczytać na stronach poświęconych wspinaniu. Mnich spiął klamrą historię kilku pokoleń polskich wspinaczy. Zresztą nie tylko polskich.

Droga „przez płytę”…

W tę górę jest wpisana moja, bardzo skromna historia. Właściwie: moja i moich kolegów z kursu na przewodnika tatrzańskiego. Jest ciepły, sierpniowy dzień. Trwa kurs przewodników tatrzańskich III klasy, organizowany przez Stowarzyszenie Przewodników Tatrzańskich im. Klemensa Bachledy w Zakopanem, prowadzony przez świetnego przewodnika, Wojtka Marczułajtisa. Jest nas prawie 60. W ramach kursu zostajemy przydzieleni w trójkowych zespołach do naszych instruktorów, którzy mają nas wyprowadzić na trudne, tatrzańskie szczyty. Naszym instruktorem jest Adam Marasek. Ratownik Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, międzynarodowy przewodnik górski IVBV, świetny ski-alpinista i wspinacz. – Cześć, Adam jestem – powitanie, silny uścisk dłoni. Witamy się i planujemy nasze tatrzańskie tury. Następnego dnia ruszamy w Tatry. Zaczynamy od króla tatrzańskiego – Gierlacha, potem poskramiamy Szatana, a na trzeci dzień mamy przewidzianego Mnicha. Nasz przewodnik jest w pełni profesjonalistą, w ogóle i szczególe, a w takim towarzystwie zwiedzanie gór to prawdziwa przyjemność. Parę słów o moich kolegach: Michał Zacharko jest zakopiańczykiem, biegaczem górskim, startuje w barwach zakopiańskiego „Sokoła”, ma na koncie wiele wygranych zawodów, ma doskonała kondycję. W czasie poniżej godziny potrafi z Kuźnic wbiec na szczyt Kasprowego Wierchu. To mówi samo za siebie. Wiesiek Kowalski pracuje w jednej z zakopiańskich aptek, odbyliśmy razem wiele wycieczek ski-turowych, dokonał w Tatrach wielu bardzo trudnych zjazdów narciarskich, wspina się po jaskiniach, świetnie zna góry. Stanowimy zgraną paczkę, dlatego nastrój od rana jest znakomity. Jedziemy autem z Zakopanego na Łysą Polanę i Palenicę Białczańską. Adam ma zezwolenie na wjazd do Morskiego Oka, więc nie musimy dreptać 9 kilometrową drogą do schroniska przy Morskim Oku, tylko jedziemy tam autem i zaczynamy wycieczkę. Lekko zaspani wychodzimy z auta Adama i ruszamy w stronę Dolinki za Mnichem. Jest z nami także żona Adama, Pani Teresa Marasek. Mnich od Morskiego Oka, w chłodnym i przejrzystym porannym powietrzu, prezentuje się jak zwykle wspaniale. Wschodnia ściana, oglądana ze ścieżki tak zwanej „ceprostrady” imponuje potęgą i powietrznością. Zakos za zakosem szybko pokonujemy podejście żółtego szlaku na próg Dolinki za Mnichem. Tu szlak czerwony na Wrota Chałubińskiego odbija w lewo, kawałek dalej odbijamy i my na wyraźną perć taternicką, prowadzącą w rejon Mnicha. Podchodzimy nią wysoko. Mnicha mamy jak na dłoni. Jesteśmy pod najłatwiejszą drogą na ten szczyt, zwaną drogą „przez płytę”, którą zdobywali go Mnicha Sieczka z Pawlikowskim. Zakładamy kaski, ubieramy uprzęże i sprawdzamy sprzęt. Jest rewerso do zjazdu, karabinki, taśmy – wszystko starannie zakładamy na „szpejówkę”– gotowe.

Wiążemy się liną.

Pierwszy rusza Adam.

Sprawność i siła. Asekurowany przez Wieśka, wpina linę w punkty asekuracyjne i dochodzi pod szczyt. Zajmuje wygodne stanowisko. Potem daje znak i rusza Wiesiek. Za nim Michał  i ja. Po trzech dniach chodzenia po górach idzie się nam bardzo dobrze. Droga nie jest trudna, „dwa plus”, jednak koncentracja jest oczywiście potrzebna. Na każdym kroku i chwycie. Droga jest piękna, skała sucha, wspinaczka jest przyjemnością, a droga zdobywców Mnicha jest dla ans łaskawa.  Jej dokładny opis znajduje się w przewodniku taternickim Witolda Henryka Paryskiego, oto jego fragmenty: – Albo (“przez płytę”, dość trudno): (G) Przez wspomniany pas przewieszek (pr) w górę rysą tworzącą jakby dalszy ciąg lewego z owych dwóch pęknięć (a) – na dolny brzeg płyty (p). Owym lewym pęknięciem (a) kilka metrów w górę do początku skalnego gzymsu (g), idącego przez płytę skośnie w lewo (droga 528 odchodzi tu w prawo). (H) Gzymsem w lewo do jego końca, po czym stromą płytą zrazu wprost w górę, a następnie w lewo pod wystającym “nosem” skalnym (c) za krawędź ściany (widać Morskie Oko) na pochyłe ale dość wygodne, płytowe stanowisko. (J) Stąd kilka metrów w górę rodzajem skalnej rynny na małą platforemkę bezpośrednio pod blokiem szczytowym. Z platforemki trawers kilka metrów w lewo i od lewej strony na główny (północno-wschodni)wierzchołek Mnicha, utworzony z wielkiego, pochyłego bloku. (20 min.).

Moja kolej.

Ruszam, nieco trudności sprawia stromy stopień, potem czujny trawers w lewo. Do platformy pod szczytem Mnicha. I stąd po granitowym bloku na szczyt. Granit tego dnia nie jest szorstki – przeciwnie: sprzyja. „Mój przyjaciel granit” – myślę. Wpinamy się w ring na szczycie i oglądamy panoramę z malutkiego wierzchołka Mnicha, którego wielkość jest taka nieduża. Jak większy stół, lekko nachylony w przepaść. Potem, po kolei, schodzimy drogą podejścia do miejsca, gdzie nasz przewodnik zakłada stanowisko zjazdowe. Wpinamy w linę przyrząd zjazdowy i po kolei zjeżdżamy ok 25 metrów w dół. Na dole rozwiązujemy się. Resztę drogi do miejsca, gdzie czeka na nas Pani Teresa pokonujemy już bez liny. Jeszcze po drodze Adam pokazał nam Mnichowe Półki. Widok na amarantowe Morskie Oko wyjaśnia nazwę tego jednego z najładniejszych w Europie stawów górskich. Woda ma morski kolor. Nastrój? Roześmiane szeroko twarze i oczy mówią za wszystko. Słowa są w takich momentach niepotrzebne. Potem zejście przez próg Doliny za Mnichem do Morskiego Oka, lodowate piwo na Włosienicy (tam nie było tłoku) i powrót do Zakopanego. Góry i Mnich tego dnia nam sprzyjały.

Tak było to pamiętnego sierpnia 2010 roku. Jedenaście lat po zdobyciu Mnicha nadal się spotykamy. Z Adamem Maraskiem jestem na „Ty”, współpracujemy przy tekstach o górach, lawinach i postaciach związanych z tatrzańskim światem. Cenię jego dokładność i profesjonalizm. Spotykamy się w górach na nartach. Jeżeli macie ochotę stanąć na wierzchołku Mnicha serdecznie zapraszam do skorzystania z usług Adama Maraska lub innego przewodnika IVBV lub przewodników tatrzańskich I i II klasy. Dzisiaj Mnich też jest miejscem zdobywania szlifów tatrzańskich przez pokolenia kolejnych taterników. Nadal wspinają się tutaj tatrzańskie asy: Piotr Korczak „Szalony”, który przeszedł tu tyle bardzo trudnych dróg, Marcin Kotelnicki i inni. Słowacki reżyser, Paweł Barabasz, poświęcił Mnichowi jeden ze swoich filmów. Zresztą filmów o Mnichu jest więcej, jak na przykład „Wariant R” Sergiusza Sprudina (1961), czy świetny film o Piotrze Korczaku „Deklaracja nieśmiertelności” (2008) w reż. Marcina Koszałki.

Pionowy świat trochę zbliża. Towarzyszyło temu odczucia przenikania światów. Tego, co jest teraz z przeszłością. To świetne uczucie. Iść śladami Sieczki, Pawlikowskiego, oglądać drogi ich następców. Pójść po śladach wielkich: Paszuchy, Łapińskiego, Stanisławskiego, Żuławskiego, Długosza i innych zdobywców Mnicha. Lubię zwiedzać góry bez pośpiechu i z namysłem. Tym razem było trochę inaczej. Była w tym historia, ale dopiero po powrocie do domu. Tam, wtedy na ścianie Mnicha dominowała przede wszystkim rozwaga, szybkość, powietrzność wspinaczki, wspaniała panorama, lekkość wykonania, mocny uścisk dłoni  i przyjaźń.

Czegoż chcieć w górach więcej?

Tekst: Wojtek Szatkowski/Muzeum Tatrzańskie

Zdjęcia archiwalne Mnicha: Józef Oppenheim

Wpisz szukane wyrażenie