Zakopanie

Projekt badawczy // Muzeum Tatrzańskie // Fundacja Zakopiańczycy

Zakopanie

OPIS PROJEKTU BADAWCZEGO. PRZYJĘTE ZAŁOŻENIA, PODJĘTE DZIAŁANIA, WNIOSKI I REKOMENDACJE WYNIKAJĄCE Z ICH PRZEPROWADZENIA.

Projekt „ZakoPanie” ma swój wymiar historyczny i jak najbardziej współczesny nam wydźwięk. Nade wszystko skierowany jest jednak ku przyszłości jako próba wskazania innej możliwości opisu, prezentacji, myślenia zjawiska kultury jakim jest Zakopane.

Jest to praca na rzecz historii miejsca pod Tatrami, ponieważ zbiera, porządkuje, tworzy nowe źródła (wywiady). Muzeum Tatrzańskie pozyskuje na tej drodze kolejne materiały do badań XX wieku, materiały mogące służyć poszerzaniu stałych ekspozycji i budowaniu wystaw czasowych.

Jako że przedmiotem badania są losy zakopiańskich kobiet, projekt lokuje się w jednej z najbardziej „gorących” przestrzeni współczesnej humanistyki. Sprawa kobiet to kwestia globalna. ”XXI wiek będzie wiekiem kobiet, albo nie będzie go wcale” głosi z emfazą jedna z współczesnych skrzydlatych fraz. Dziś „kobieca kwestia” ma oczywisty i mocny wydźwięk ideowy, społeczny i polityczny, a jej podejmowanie i formy przepracowania są świadectwem naszych czasów. Nie bez znaczenia jest ścisły związek badanej sprawy z lokalnością rozumianą topograficznie i chronologicznie. Takie konkretne tu/teraz stanowi ważne odniesienie dla jej globalnego wymiaru. Kontrapunkt pozwalający na krytyczny namysł nad założeniami, które ją ustanawiają. W tym sensie Muzeum wchodząc w tę znacząca we wszystkich wymiarach dyskusję praktykuje glokalność. Myśli globalnie, działa lokalnie.

Kobiece Zakopane widziane, rozumiane poprzez losy kobiet, z ich perspektywy to przedstawienie, które wciąż czeka na swoją realizację. Historia wydarzenia kultury – zakopiańskość i Zakopane, tatrzańskość i Tatry - stworzona została przez mężczyzn. To z męskiego punktu widzenia objaśniano ten świat. Zasadniczy problem takiej ekspozycji nie polega na tym, iż jest ona nieuprawniona, lecz na tym, że w sposób nieuświadamiany (najczęściej) bierze ona część za całość absolutyzując w ten sposób własne przedstawienie. Kobiety mają w męskiej narracji role do odegrania, ale ich pozycja i znaczenie wyznaczana jest przez dominujący, męski porządek. Jeśli coś się w nim nie mieści lub jawnie mu się sprzeciwia, jest wypierane, zapoznawane, dezawuowane albo wręcz patologizowane. Przeciwstawić się takiej praktyce tym bardziej sprawczej, im mniej świadomej swego działania, to przywracać prawo do obecności, prawo do własnego głosu, wizerunku, rozumienia, wreszcie uprawnienie do ekspozycji tego wszystkiego w przestrzeni wspólnej. Nigdy dość przypominania, że muzeum służy wspólnocie. Dla muzeów regionalnych, a Muzeum Tatrzańskie jako takie zostało ustanowione, to szczególnie ważna agenda. Kolekcje muzealne są kulturalną mapą lokalnych społeczności. Osobliwą przy tym, bo eksponującą „białe plamy”, obszary nieciągłości, braki niebędące słabością przedstawienia, lecz źródłem, z którego wypływa potrzeba jego rozwijania. Muzeum działa na rzecz wspólnoty nie tylko dając jej obraz, ale także poprzez kulturalną uprawę i kultywację wydobywając to, co w jej gruncie obecne, lecz słabo zjawione. W tym sensie wspólnota ożywiana jest przez muzealne prace.

Projekt „ZakoPanie” przygotowuje materiały dla takiego wydarzenia zakładając, że Muzeum gromadzi zbiory także i po to, by odsłaniać nieoczywiste perspektywy i zjawiać światy obok nas, przez nas spotykane, a niewidziane. „ZakoPanie” jest taką rzeczywistością. Przypomnijmy kilka dobrze już opisanych faktów.

Liczby są nieubłagane. W 2015 roku na 100 mężczyzn w Zakopanem przypadało 115 kobiet. I nie jest to przypadek. Od ostatnich dekad XIX wieku do dziś “piękna płeć” dominuje w naszej strukturze demograficznej. Zakopiańskiej przemianie - od biednej, nieznanej góralskiej wsi do modnego i popularnego centrum rekreacji, sportu, miejsca w polskiej kulturze – kobiety towarzyszą liczniej niż mężczyźni. Cóż z tego, że często pozostają w cieniu. Bez ich pracy, oddania, talentów, bez upartej woli i silnego charakteru połączonego z wdziękiem, bez miasta kobiet podlejsze byłoby miejsce pod Giewontem. Przypomnijmy: Klementyna Homolacs właścicielka dóbr kuźnickich znacząco przyczyniła się w latach czterdziestych XIX wieku do powstania zakopiańskiej parafii. Miało to nie tylko religijne, ale też cywilizacyjne znaczenie.

Jadwiga Zamoyska i Róża Krasińska, reprezentantki wielkich arystokratycznych rodów stworzyły szkoły przysposabiające do zawodu dziewczęta z tak zwanych niższych klas. Oczywisty, choć być może nie zamierzony, był emancypacyjny wymiar tych projektów. Fach, możliwość pracy i zarobkowania zmieniała pozycję kobiet w domu, rodzinie czy w społeczeństwie. Zmiana tym bardziej była prawdopodobna, że pod Tatrami spotkać można było panie prawdziwie niebanalne. Niezależne, sprawcze, słynne talentem, wiedzą, przymiotami charakteru. Wspaniała Helena Modrzejewska, dla której do Zakopanego [oczywiście nie tylko dla niej] przybywał Chałubiński, Paderewski, Witkiewicz. Bronisława Dłuska, Maria Skłodowska-Curie, Klara Jelska – ileż uczyniły one dla leczących się w ‘polskim Davos’. Spotkanie z takimi osobami musiało odmieniać wyobrażenia o relacjach damsko-męskich i możliwych rolach kobiet w modernizującym się społeczeństwie. Duchowa aura miejsca, do którego przybywano by się uzdrowić, odrodzić, przez chwilę choćby inaczej żyć, sprzyjała osłabieniu konwenansów, rozmiękczała tabuizowane, konserwujące bariery. Kobiety ubrały spodnie i w męskim towarzystwie chodziły w góry. Były to czyny obrazoburcze. Potem przyszedł sport – narciarstwo i taternictwo- otwierając drogę, na której dziewczyny udowodniły, że chcą, mogą, potrafią. Pewnie, że czasami przychodziło za to zapłacić najwyższą cenę. Przy próbie kobiecego przejścia południowej ściany Zamarłej Turni zginęły młodziutkie siostry Skotnicówny. Ale ruchu na raz już osiągniętej emancypacyjnej drodze nikt już nie mógł zatrzymać. Narty i lina stały się dla wielu kobiet, także z góralskich rodzin, kluczem do kariery, mocniejszej pozycji, ciekawszego i pełniejszego życia. Helena Marusarzówna może być ich symbolem. Wojna zniszczyła szalony „Pępek świata” i jego piękny gwiazdozbiór: Marusię Kasprowiczową, Zofię Stryjeńską, Ritę Sacchetto, Wandę Gentil-Tippenhauer, Helenę Roj-Kozłowską, Marię Pawlikowską-Jasnorzewską. Ich gwiezdny czas minął, bo realny socjalizm, który na pół wieku zagościł pod Giewontem, był ponuro poważny, buro przaśny i zasadniczo wrogi barwności, indywidualności, subtelnemu wdziękowi istnienia. Mimo te wszystkie braki i niedobory, na przekór im Maria Bujak i Halina Micińska-Kenar współtworzyły i latami prowadziły znakomite szkoły artystyczne. Krystyna Słobodzińska twórczo i kompetentnie animowała kulturę miejską. Pracowały, tworzyły, działały Zofia Radwańska-Paryska, Anna Górska, Barbara Gawdzik-Brzozowska, Helena Warszawska, Ewelina Pęksowa, zostawiając po sobie trwałe ślady w zakopiańskiej historii. A ileż niewymienionych tu z nazwiska znakomitych kobiet sprawiało, że sfeminizowane obszary takie jak służba zdrowia, edukacja, obsługa ruchu turystycznego działały pomimo ideologicznych absurdów.

Koniecznie trzeba wracać pamięcią do tamtego czasu. Do braku podstawowych dóbr, kolejek, do biedy. Po to, by uzmysłowić sobie kim był zbiorowy anonimowy bohater nie tylko tamtej rzeczywistości. To „One”- matki, żony, przyjaciółki, dziewczyny i niewiasty wystawały, zdobywały, przemieniały szare na złote, podtrzymując i upiększając życie. Mimo symbolicznej i bywało fizycznej przemocy, mimo alkoholizmu, którego nie raz były ofiarami, pomimo różnych “mimo”. Jednoczył los ten panie, ceperki, góralki – prawdziwe przewodniczki tutejszego istnienia. „Zakopane jest opowieścią”, ale ta o mieście kobiet wciąż czeka na napisanie. Wszystkim jest nam potrzebna. Bez tego nie pojmiemy, kim jesteśmy i w jakim miejscu biegnie nasza egzystencja.

W tym miejscu zatrzymujemy opowieść o zakopiańskim mieście kobiet. Zasadniczy powód bierze się z krytycznej lektury, z namysłu nad wystawami powiązanymi z tą opowieścią. Z wystawą „Zakopiańczycy. W poszukiwaniu tożsamości” (Muzeum Tatrzańskie 2011-2012) i wystawą „Zakopane miasto kobiet” (Park Miejski 2015). Krytyczność nie oznacza tutaj negatywnej oceny, ale kantowskie pytanie o warunki możliwości przedstawienia. Uważniejsze czytanie objawia, że w pamięci wspólnej, w zasobie, poprzez który tłumaczy się „teraz” i projektuje „jutro”, prawomocnie trwają tylko „kobiety sukcesu”. Problem w tym, iż sukces dostrzeżony może być i doceniony tylko w obrębie obowiązującego dominującego porządku. W hierarchicznym, agonicznym, zmaskulinizowanym, mitycznie znaturalizowanym historycznym ładzie. Więcej, sukces to istotne narzędzie potwierdzające i umacniające ten porządek. Ustanawiając zakopiańskie instytucje, osiągając artystyczne, sportowe, choćby tylko towarzyskie wiktorie, kobiety współtworzą rzeczywistość, w której kobiecość definiuje się poprzez opozycję do męskości. Eksponując jej słabość, podległość, niezdolność do wolnego życia na własny rachunek. Nieliczne zwycięstwa nie zmieniają takiego wizerunku. Czynią tylko lub aż zwyciężające prawie mężczyznami, a może- (czemu nie) prawdziwymi mężczyznami. Męskość przecież nie jest fundamentalnie związana z nacechowaniem biologicznym, lecz wyznaczana jest przez kulturowe figury istnienia. Nie chodzi o to, co z całą mocą trzeba podkreślić, by deprecjonować wielkie prace niewiast i ich transgresyjny wymiar, dzięki którym wchodzą do panteonu legendowych postaci Zakopanego. Ważne jednak jest wskazanie i opisanie horyzontu takiego wykraczania. Jest to istotne nie tylko poznawczo. Wszak trakt tak zarysowany pozostaje jedną z najczęściej praktykowanych dróg emancypacji. Dzieje się to także z tej przyczyny, iż został opowiedziany, zilustrowany, co łatwym (łatwiejszym) czyni pojęcie, projektowanie, praktyczne naśladowanie.

Czy możliwa jest inna obecność zakopiańskich kobiet? Nie jest to pytanie o ich fizyczną egzystencję. Ta jest oczywista. Stawia natomiast kwestię jej znaczenia, form prezentacji, powodów, dla których podejmuje się ich sprawę lub uznaje za nieistotną. Kategoria „obecność” ma dla projektu „ZakoPanie” zasadnicze znaczenie. Myśląc „obecność” od strony znaczenia, opierając się na pracach H. Arendt, J. Butler, M. Foucault, P.M. Markowskiego, rozumiemy ją nie jako pewne „jest” dane z natury istnienia, lecz jako proces, wydarzenie wydarzające się w splocie narratywnych praktyk i aktów performatywnych. We wzajemnie umacniających się kulturowych prezentacjach i społecznych działaniach. Biorąc rzecz najprościej - co wymaga zawieszenia fascynujących intelektualnie kwestii na czele z wielkim pytaniem: „Dlaczego jest raczej coś niż nic”- sprawa kobiet tym bardziej jest obecna, im rozleglejsza, subtelniejsza, wielowymiarowa jest o niej opowieść, im więcej obrazów, głosów, anegdot, twarzy, losów. Im łatwiej można się z nią spotkać, podjąć w kolejnej rewitalizującej interpretacji, dużo mieć za wzór życiowej drogi i zgodnie z nim żyć. Wybrać taką drogę, być jak kobieta każdy może. Genitalne uposażenia, biologia, natura o niczym ostatecznie nie przesądza.

„ZakoPane jest opowieścią” i „ZakoPanie” także winno nią być. Nasze prace chcą temu służyć. Już samo podjęcie tematu, przypisanie mu prostego i łatwo zapadającego w pamięć miana sporo znaczy. Zbieranie materiałów, rozmowy, próby interpretacji, to coś więcej, niż tylko podążanie po zacierających się śladach. To również wyznaczanie szlaku dla innych, otwierającego i zachęcającego do dalszych penetracji. Ta inicjacja ma swe oczywiste ograniczenia. Wybór bohaterek prezentacji, jej adekwatność, ideowe założenia można i należy traktować krytycznie. Ale „ZakoPanie” w sposób mocny stawiają przed nami możność, co znaczy potencję i zasobność tej kwestii dla życia pod Tatrami, dla bycia tego wykładanego także przez Muzeum Tatrzańskie bytu. Tutaj widzimy jego podstawową wartość.

Zapewne najbardziej rzucającą się w oczy jakością obecności, będącej przedmiotem naszych badań, jest jej wielkość. Prace demograficzne, dane statystyczne wskazują, że pod Giewontem kobiet jest stale więcej niż mężczyzn. Taki stan rzeczy występuje często w miejscach podlegających szybkiej modernizacji. Istnieje, zatem oczywisty związek między zmianą (kulturową, społeczną, polityczna) tj. modernizacją, a wielkością populacji kobiet na danym obszarze. Moc zakopiańskich kobiet wyraża się, w pierwszym przybliżeniu, zgodnie z językowym znaczeniem słowa, w ich ilości. Moc ich! Statystyczne przekroje pozwalają na dalej idącą specyfikację tej mocy. Wynika z nich, że kobiety częściej i lepiej się edukują, że dominują w przestrzeni usług wymagających nowych kompetencji, że dłużej żyją, co dla międzypokoleniowego przekazu ma oczywiste znaczenie. Kobieca obecność zdaje się być wychylona w przyszłość. Orientacja na czas, który nadchodzi staje się zrozumiała w świetle danych ujawniających, iż ilość nie ma oczywistego przełożenia na sprawczość. Im poważniejsze decyzyjne gremia, tym mniej kobiet. Władza jest męska. Ta realna i ta symboliczna także. Przywołajmy jedną, symboliczną ilustrację. To rysunek Stanisława Witkiewicza przedstawiający księdza Józefa Stolarczyka, ilustracja z „Na przełęczy”. Tą pracą Witkiewicz fundował rozumienie zjawiska Zakopane. Nie bez powodu okładka książki Macieja Pinkwarta „Pleban spod Giewontu” tak jest zilustrowana. W centrum kompozycji stoi wyniosła męska postać ubrana po pańsku. Ręce szeroko rozrzucone, w lewej laska. Do pańskich dłoni, znacznie od korpusu odsuniętych, pochylają się uniżone postacie kobiet. Trzy zakutane w chusty góralki trzymane przez księże ramiona w stosownym dystansie, mają ukryte twarze, co sprawia wrażenie, że są zwielokrotnieniem takiej samej figury. Stolarczyk uchwycony od tyłu też jest bardziej figurą, emblematem instytucji, a nie portretem osoby. Trudno dostrzec tu księdza. Łatwo natomiast władzę i należne jej honory. Całej scenie przygląda się chłopiec, jedyna osoba, której rysy zostały wydobyte. Grzecznie uchylony kapelusz, zaciekawione spojrzenie, wyraźna odległość. Obrazek ten objawia wiele sensów. Łatwo spostrzec, że nie dotyczy on relacji między konkretnymi ludźmi. To raczej prezentacja porządku między dwoma obecnościami. Ta kobieca jest liczna, ale w swej homogeniczności traci walor wielości. Bez osobności, którą twarz zjawia, bez indywidualności trwa w replikacji tego samego. Słaba i zdominowana, pokornie godząca się na władzę uosabianą przez męską obecność. Nie tyle przez mężczyznę z imieniem i historią, ile przez reprezentanta instytucji, w których władza i męskość tworzy konieczny, naturalny związek. Może najciekawszą obecnością daną nam do myślenia jest ta, którą wykłada góralski chłopiec. Spotykamy osobę, widzimy twarz, a nie figurę, emblemat stanu, grupy czy klasy. Widzimy młodość zwróconą ku temu, co przychodzi z naszym spojrzeniem. To istotna odmiana, bo cała reszta odwrócona jest do nas tyłem, odchodzi, kończy. Młodość, jeszcze nie całkiem ukonstytuowana postać istnienia, trwa obok jego zamkniętych i zdefiniowanych kształtów. Stoi wyraźnie po stronie kobiet. Blisko nich. Cała scena rozgrywa się w przestrzeni publicznej, otwartej, danej powszechnemu spojrzeniu. Przedkłada nam relacje i prawa tam obowiązujące. Tak było na początku. To Zakopane ostatniej dekady XIX wieku. Dzisiaj przedstawienie podobne trudno sobie wyobrazić. Kiedy jednak zderzymy tamte archaiczne, pierwsze rozeznania porządku istnienia z współczesnymi danymi statystycznymi, wsłuchamy się w język mówiący o obecności kobiet, dojrzymy, że minione nie znaczy koniecznie przeszłe. To ważna przesłanka projektu „ZakoPanie”.

„ZakoPanie” nie zajmuje się tylko „Paniami”- kobiecym istnieniem Podtatrza. Także „Zako” stanowi wyzwanie. W półsłówku zapisane jest DNA tutejszej kultury. Zakrywanie, zasłanianie, zakopywanie, uporczywe oddalanie w cień są z ducha tego miejsca. Stąd tyle waży tu podział na prywatne i publiczne, deklarowane i praktykowane, oficjalnie wykładane i między swymi opowiadane. Obecność, którą próbujemy wydobyć jest mocno z takim „Zako” splątana. Wydarza się w prywatności, jest codzienną praktyką nie szukającą rozgłosu, obok tego, co modne, głośne, obowiązujące. Pozostaje w domowych archiwach, we wspomnieniach przyjaciół, rodziny, kolekcjonerów osobliwości. Ulotna, ułomna, słaba, obecność, co wciąż się traci. To rzeczywiste ZakoPanie.

Chcąc dać tej przestrzeni świadectwo wybraliśmy osiem kobiecych losów. Nie ma tam pomnikowych sukcesów. Nie są to osoby z zakopiańskiego świecznika i raczej nie zostaną ubrane w legendę. Nas zafascynowały. Dzielnością, determinacją, niepodległością, śmiałością z jaką podążały własną drogą. Tym, jak bardzo ustanawiały rzeczywistość i jak mało podlegały mocom tego, co tu i teraz. Zofia Krzeptowska „Kapusia”, Maria Szatkowska, Zofia Karpiel „Bułecka”, Janina Szmurło „Lula”, Maria Chałubińska, Krystyna Sałyga „Kwakwa”, Stefania Biegun „Funia”, Ewa Berbeka – nagrywaliśmy wspomnienia o nich w charakterystyczny sposób rozbiegane, niezborne, niekompletne. Przyjęliśmy, że jest to prawomocny zapis istnień, które miały wiele kształtów, odsłon, sensów i biegły pośród wydarzeń, co i raz odmieniających rzeczywistość. W krótkich tekstach próbowaliśmy wydobyć prawdę postaci. Prawdę nie pojmowaną jako adekwatne odwzorowanie, ale jako sprawę zjawioną, daną do myślenia przez takie życie. Dodaliśmy fotografie z domowych zasobów, klasyczne informacyjne biogramy, bibliograficzne odniesienia do źródeł istniejących. Tak stworzona prezentacja nie daje oczywistego, jednoznacznego obrazu, żadnego „takie były”. Buduje przestrzeń pytań, a do jednego zachęca szczególnie: jakie są dla mnie ZakoPanie? Jak może być obecna ta obecność dla mojej przytomności. I czy winna być? Nie pojęte przez nas przedstawienia, tylko znaki drogi, w którą można/trzeba/ powinno się ruszyć. Udawać, że jej nie ma już nie sposób.

Nie mamy wątpliwości, że projekt „ZakoPanie” winien być rozwijany. Kobiecej obecności w muzealnych salach jest zbyt mało. Jeszcze mniej pytań o sensy i znaczenia kobiecości. I obrazowania faktu, że kobiecość to nie tylko płeć biologiczna, ile przynależność do słabych, podporządkowanych, kruchych form istnienia, że każdy z nas uwikłany jest w kobiecość. To miesza porządki, wikła dyskurs, niektórych wzburza. Łatwo wskazać jak kontynuować wykładane powyżej prace. Każda z naszych bohaterek to emblemat środowiska. Potrzebny jest jego opis. Z pewnością niektóre przestrzenie tej obecności nie zostały wskazane i dalsze mapowanie powinno być czynione. Praca idąca w zasygnalizowanych kierunkach, naturalna konsekwencja już otwartego działania może być efektywniejsza, gdyby wydobyć z muzealnych zasobów stosowne, już zgromadzone materiały. Ze zbiorów sztuki, z archiwum fotograficznego, z fonoteki. Wszelkie dalsze działania musi jednakże poprzedzić przyjęcie jakiejś koncepcji prezentacji, bez której trudno o klarowne zasady wyboru poszukiwanych artefaktów. Każdy wybór (czy, jak, dlaczego?) w tej delikatnej ideowo, społecznie, politycznie sprawie, będzie miał swoje konsekwencje. Na energię ZakoPań, którą nasze badania awizują, Muzeum Tatrzańskie tak czy siak musi zareagować. Ona rośnie i już teraz znaczy jutro.

Zakopanie

Piotr Mazik i Kuba Szpilka

____________

EWA DYAKOWSKA BERBEKA na tle gór

EWA-DYAKOWSKA BERBEKA

ur. 22 września 1957 roku w Bielsku-Białej
zm. 29 kwietnia 2018 roku w Zakopanem

Córka Moniki Olszewskiej, anglistki, przewodniczki tatrzańskiej i prof. Andrzeja Dyakowskiego, malarza, profesora ASP w Gdańsku. Żona Macieja Berbeki. Matka czterech synów: Krzysztofa, Stanisława, Franciszka, Jana. Wychowała się w posiadłości swoich dziadków Dyakowskich w Pszczynie. Studiowała w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku na Wydziale Malarstwa i Grafiki. Dyplom uzyskała w pracowni prof. Jerzego Krechowicza w 1982 r. Artystka, scenografka, graficzka, kuratorka wystaw. Najchętniej tworzyła w technice kolażu, w swoich pracach wykorzystywała fragmenty fotografii Jana Pawła II, listów, zdjęć, kartek pocztowych przesyłanych przez męża Macieja Berbekę z górskich wypraw. Brała udział w wielu wystawach w kraju i zagranicą, m.in. w Zakopanem, Nowym Targu, Krakowie, Opolu, Sopocie, Łodzi i w Rzymie. Jej prace znajdują się w zbiorach Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach, w Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem oraz w kolekcjach prywatnych. Zawodowo związana z teatrem “Witkacy” od 1985 do 2018 roku gdzie tworzyła grafiki i scenografie do spektakli. Pochowano ją na cmentarzu parafialnym przy ulicy Nowotarskiej.

Opowiada Monika Olszewska:

Opowiada Krzysztof Najbor:

Ewa Dyakowska-Berbeka żyła tylko 61 lat. Zmarła w 2018 roku i została pochowana w Zakopanem. Wybrała to miasto i tutaj spędziła całe dorosłe życie. Informacje, które przekazuje o niej sieć, mają charakterystyczny porządek. Urodziła się w 1957 r. w Bielski-Białej, jej ojcem był Andrzej Dyakowski profesor ASP w Gdańsku, wychowywała się u dziadków w Pszczynie, ukończyła gdańskie ASP. Jej mężem był wybitny himalaista Maciej Berbeka, który zginął w 2013 roku w trakcie zimowej wyprawy na Broad Peak. Wychowała czterech synów. Od początku związana była z teatrem im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem jako scenograf i grafik. Do tego wykaz wystaw, współtworzonych spektakli i prezentacja książki Beaty Sabały Zielińskiej „Jak wysoko sięga miłość? Życie po Broad Peak. Rozmowy z Ewa Berbeką”. To dosyć tradycyjne życie w męskim cieniu, wsparte artystycznym, mierzalnym sukcesem. Takie przedstawienie w cieniu zostawia szczególność Ewy, oczywistą chyba dla tych, którym dane było ją spotkać. Krzysztof Najbor, pracujący z nią w teatrze aktor i reżyser wspomina, jak łatwo, prostymi środkami czyniła otaczającą rzeczywistość ciekawszą, powabniejszą. Miała swój styl i już to zmieniało świat wokół niej. Zdolna była także stawić czoła, często samotnie, bo Maciek był na wyprawach, codziennym trudom. Łączenie pracy zawodowej i domowej, wysiłków artystycznych i wychowawczych wymagać musiało znacznych sił i determinacji. Było w tej sprawczości, która łatwo zdawała się przychodzić, coś niezwykłego. Tym bardziej, że nosicielem była drobna, delikatna, łagodna osoba. Dziewczęca kobieta. Była Ewa Berbeka materializacją osobliwej mocy kobiet, która zwyczajność w nadzwyczajność zamienia. Szare na złote.

Stefania Biegun, zdjęcie z koleżankami w śnieżnej scenerii

Stefania Biegun

ur. 11 sierpnia 1935 rok w Wieprzu
zm. 10 grudnia 2016 w Wetlinie

Córka Franciszka i Marii z domu Wojtyła. Ukończyła Technikum Finansowe w Żywcu i Wyższą Szkołę Wychowania Fizycznego w Krakowie z tytułem magistra wychowania fizycznego. Biegaczka narciarska, wychowanka trenera Edwarda Mroza. W 1955 roku zajęła trzecie miejsce w ogólnopolskich zawodach w Olsztynie. W czasie studiów startowała w zawodach na 400 i 800 m. Reprezentantka AZS Kraków 1958-1960 i Startu Zakopane 1961-1970. Najlepsze wyniki osiągnęła w reprezentacyjnych sztafetach (MŚ 1958 - 4. miejsce, ZIO 1960 - 4. miejsce, MŚ 1962 - 4. miejsce, ZIO 1964 - 7. miejsce, MŚ 1966 - 7. miejsce, ZIO 1968 - 5. miejsce, MŚ 1970 - 8. miejsce). Indywidualna mistrzyni Uniwersjady w 1962 r. oraz wicemistrzyni w sztafecie. 26-krotna mistrzyni Polski. Na olimpiadę pojechała trzykrotnie: do Squaw Valley (1960), Innsbruck-u (1964) i Grenoble (1968). Ostatni raz wygrała w 1970 w biegu na 10 i 5 km. 7-krotna zwyciężczyni biegów w Memoriale B. Czecha i H. Marusarzówny.

W 1970 zakończyła karierę sportową i rozpoczęła pracę jako trenerka Anny Duraj, Anny Pawlusiak oraz sióstr Majerczyk Władysławy i Józefy.Była Członkiem Honorowym PZN. Od 1960 roku mieszkała w Zakopanem. Później zamieszkała w Wetlinie. Prowadziła warsztat rzemieślniczy i działalność handlową.

W 1973 roku została skazana na karę 6 lat pozbawienia wolności i grzywnę za przemyt i nielegalny obrót walutami.

Po odbyciu kary więzienia wróciła do Zakopanego. Po kilku latach przeprowadziła się w Bieszczady, do Wetliny, gdzie prowadziła pensjonat i organizowała biegi narciarskie dla dzieci. Zmarła w 2016 roku.

Opowiada Szymon Krasicki:

Opowiada Władysława Tragarz i Józefa Chromik:

Stefania Biegun przez znajomych i przyjaciół zwana Funią miała niebanalne życie. Jego niezwyczajność może dopiero teraz, kilka lat po jej śmierci staje się mocno widoczna. Pamięć o niej zapisana w różnego rodzaju świadectwach oświetla i wydobywa tylko pewne partie jej długiej, ponad osiemdziesięcioletniej ziemskiej wędrówki. Reszta ginie w nie-pamięci, jakby to, co zdawało się nie na miejscu, nie na czasie, musiało zostać wyparte, wymazane, niezapisane i nieprzedstawione. Stefania Biegun była kobietą w czasie, który pisał dla kobiet zdecydowane role. Jej rola wykraczała jednak poza oczywiste scenariusze. Za te transgresje bywała nagradzana medalami i zaszczytami, ale także karana i piętnowana wyrokami, więzieniem, infamią i zapomnieniem. Mieszkała w Zakopanem ledwo trzydzieści lat, a mimo to naznaczona była i naznaczała zakopiańskość i zakopiańszczyznę jeśli widzieć ją jako sposób istnienia szukający, otwierający, dzielnie uparty, poza miarą, ponad miarę. Kobieta zakopiańska, której życie większe jest od opowieści, która dla przedstawienia jest oczywistym wyzwaniem.

Stefania Biegun urodziła się w Wieprzu pod Żywcem. Była chłopskim dzieckiem, dziewczyną ze społecznych nizin, co znaczy, że wielką pracę i determinację musiała włożyć w swoją edukację, studia na krakowskim AWF-ie, wreszcie w sportową karierę. Była wybitną sportsmenką, wielokrotną mistrzynią Polski reprezentującą kraj na mistrzostwach świata i olimpiadach. Biegała na nartach, a to dyscyplina wymagająca uporczywego wysiłku, hartu ducha, odporności na trudy i cierpienia. Ci, którzy ją znali mówią, że wszystko to miała. I jeszcze ambicje, świadomość celu, dyscyplinę i rozumność pozwalającą stworzyć z tych przymiotów sprawne narzędzie działania. Przez kilka lat była trenerką. Siostry Majerczyk, z którymi pracowała, wspominają jej talenty organizacyjne i troskę obejmującą nie tylko sportowy wymiar ich aktywności.

Wiosną 1973 roku „Fuńka” została aresztowana za nielegalną działalność gospodarczą, przemyt i handel walutami i złotem. Jej sprawa była fragmentem głośnej rozprawy z „czarnym zakopiańskim rynkiem”, który kłuł w oczy socjalistyczną praworządność. Biegun była po zakopiańsku zaradna i po swojemu i w tej aktywności pracowita, ambitna, sprawna. Została i za to skazana na wiele lat więzienia. Zapewne także dla przykładu, bo tajemnicą poliszynela było, że cały sport tym się mniej czy bardziej parał.

Stefania Biegun pozostawała w związku z kobietą i to również była jedna z jej inności. Wszyscy o tym wiedzieli, ale o tym jak określało to jej istnienie nie wiemy nic. Także i ten wymiar jej kobiecości czeka na rozświetlenie.

Na początku lat dziewięćdziesiątych Stefania Biegun przeniosła się w Bieszczady, zbudowała dom w Wetlinie. Przeżyła w nim resztę swojego życia. Była szanowaną obywatelką działającą na rzecz lokalnej społeczności. Pensjonat, który prowadziła w swoim domu, cieszył się znacznym powodzeniem, a jednym z powodów były przymioty właścicielki. Zmarła w grudniu 2016 roku, o czym poinformowały ważne sportowe instytucje. Po śmierci przestała być kłopotliwa, a może nawet niebezpieczna. Ambitna, sprawcza, wolna kobieta w męskim świecie.

Maria Chałubińska w górach z linami wśród skał.

Maria Chałubińska

ur. 14.04.1924 r. w Poznaniu
zm. 13.09.1994 r. w Tatrach

Córka Kazimiery Lechity-Radnickiej (filolog klasyczny) i Jana Bergera (anglista, germanista, prof. Uniwersytetu w Poznaniu)

Ukończyła geografię na Uniwersytecie w Poznaniu. Studiowała także w Instytucie Wyższej Kultury Religijnej w Poznaniu.

Od 1953 roku żona Stefana Chałubińskiego. Przewodniczka tatrzańska, instruktorka narciarska. Od 1957 do 1979 roku nauczycielka w liceum działającym przy Państwowym Sanatorium Dziecięcym Gruźlicy Kostno-Stawowej w Kuźnicach.

Maria Chałubińska wspinająca się

Opowiada Apoloniusz Rajwa:

Opowiada Kinga Chałubińska:

Maria Chałubińska urodziła się, wychowała i wykształciła w Poznaniu. Była dzieckiem z zamożnego domu, w którym z racji wiedeńskich rodzinnych koneksji żywa była wielka niemiecka kultura. Z miłości do gór wybrała życie pod Tatrami. Jej mężem był Stefan Chałubiński, kilkanaście lat od niej starszy wnuk Tytusa Chałubińskiego. Tatry miały dla tego związku wielkie znaczenie. Pani Maria przez dekady pracowała jako nauczycielka w szkołach dla młodzieży przewlekle chorej, które działały przy sanatoriach na Bystrym i w Kuźnicach. Rodzina Chałubińskich mieszkała w małym, drewnianym domu „służbówce”, jedynym ocalałym budynku pozostałym po pożarze, który w 1945 roku strawił historyczną posiadłość Tytusa Chałubińskiego. Od strony materialnej nie była to łatwa egzystencja, tym bardziej, że rodzina Stefana dramatycznie zubożała już w trakcie wielkiego kryzysu. Mimo to córki Chałubińskich odebrały staranne wykształcenie, ukończyły studia medyczne i do dziś są lekarkami. Wbrew zakopiańskiej normie Chałubińscy nie zamienili okolic swego domu w złotodajne działki, lecz ustanowili tam żywy pomnik, piękny bukowy las. Bez zgody i pracy kobiety, która niosła ciężary życia codziennego w „służbówce” tuż obok historycznego pomnika „Króla Tatr”, nie mogłoby się to zdarzyć. Maria Chałubińska zginęła w Tatrach w pobliżu Wrót Chałubińskiego. To była jej ostatnia samotna wędrówka. Wiele ich było. Bycie w Tatrach, jak czytamy w jej nekrologu, było sposobem, w jaki spotykała Boga.

Można tak to istnienie przedstawić, ale nie odda mu się tak sprawiedliwości. Życiowe wybory, drogi, którymi podążała pani Maria, nie były zwyczajne, oczywiste, ani łatwe. Wyznaczały je nonkonformizm, siła przekonań, charyzmat wiary. Była nosicielką miękkich mocy, które zdolne są zło dobrem przemóc. Mogło to rozśmieszać, budzić politowanie czy irytację. Tak czy siak zmieniało otoczenie, zmuszało do refleksji, kazało pytać. To musiało być trudne tym bardziej, że było tak zwyczajne, codzienne, nieuzbrojone we władczy dyskurs. Delikatne i wychylone ku innym uparte praktyki oddziaływujące niby tylko na najbliższe otoczenie, ale w dłuższej perspektywie czyniące zmianę aury dla wszystkich. Kobieca droga – życiem lepiony świat. W Zakopanem jego pomnikiem jest to dziwne miejsce u zbiegu ulic Chałubińskiego i Zamoyskiego. Spiżowy pomnik mężczyzn, mały drewniany dom i rosnący, trwający w rytmie natury bukowy las. Przy odrobinie uważności i wiedzy musi się tam dostrzec niezwykłą zakopiankę, godną legendowego Tytusa, inaczej obecną - Marię Chałubińską.

Zofia Karpiel Bułecka, czarno-białe zdjęcie

Zofia Karpiel Bułecka

ur. w 1935 roku w Zakopanem
zm. w 2020 roku w Zakopanem

Zofia Karpiel Bułecka z domu Janik. Żona Bolesława Karpiela Bułecki, matka Hanny Urbaniak, Jana Karpiela Bułecki i przybrana matka Sebastiana Karpiela Bułecki. Jedna z najbardziej znanych i rozpoznawalnych w Polsce góralek i zakopianek. Absolwentka Szkoły Handlowej w Zakopanem i Szkoły dla kobiet w Staniątkach. Właścicielka pensjonatu, karczmy. Bywalczyni wesel, chrztów, pogrzebów, koncertów, festiwali.

Zofia Karpiel Bułecka z nartami w ubiorze regionalnym

Opowiada Aniela Stanek:

Opowiada Hanna Urbaniak:

Zofia Karpiel Bułecka – „ciotka Bułeckula” była jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci zakopiańskiego życia ostatnich dekad. Proszono ją na niezliczone wesela, chrzty, pogrzeby. Pojawiała się na rocznicowych imprezach, wernisażach, koncertach. Jak to pięknie ujęła jej wnuczka: “była nie tyle gościem wydarzeń ile koniecznym ich elementem”. Zakopiańska instytucja ubrana z nienaganną góralską elegancją. Wszyscy ja rozpoznawali, a i ona znała wszystkich, których trzeba. Zaskakująco mocna obecność jak na osobę, która nie pełniła żadnych istotnych funkcji i nie stały za nią znaczące osiągnięcia sportowe, artystyczne, finansowe.

Urodziła się w 1934 roku w znanej góralskiej rodzinie Janików. Mieszkali przy ulicy Kościeliskiej, prowadzili gospodarkę, wynajmowali pokoje letnikom, ojciec dorabiał jako fiakier. Dzięki temu ich córka mogła ukończyć liceum handlowe i katolicki zakład dla młodych panien w Staniątkach. Przez wiele lat pracowała w państwowych instytucjach, ale materialną niezależność i niemałą sławę przyniósł jej dopiero własny pensjonat pod Lipkami. Od wczesnej młodości Zofia żyła góralską kulturą współtworząc zespół im. Klimka Bachledy. Jej małżeństwo z Bolesławem Karpielem Bułecką, znakomitym tancerzem i muzykantem, także temu się przysłużyło. Ten związek skończył się rozwodem, ale dzieci z niego poczęte, Anna i Jan wiele znaczą dla współczesnej góralszczyzny. Zofia Karpiel Bułecka była symbolem takiego życia. Szła swoją drogą, otwarta na innych i im życzliwa, także dlatego, że mało od nich zależna. Wędrowała po świecie, cieszyło ją narciarstwo, bywanie pośród ludzi, barwne przyodziewki, wesołe rozmowy. Miała apetyt na istnienie i ze smakiem je przeżywała. Trudno się dziwić, że innych cieszyła taka obecność i chcieli, aby była pośród nich. Zmarła tak jak żyła, w biegu latem 2020 r. Zmartwiony czas pandemii nie był dla niej.

Krystyna Kwakwa, czarno-białe zdjęcie portretowe

Krystyna Sałyga Dabkowska "Kwakwa"

ur. 13.03.1930 w Milanówku
zm. 6.04.2015 w Zakopanem

Taterniczka, przewodniczka tatrzańska, ratowniczka górska, instruktorka narciarska, autorka licznych kronik, reportaży i artykułów o tematyce tatrzańskiej. Żona Romana Dąbkowskiego, ratownika TOPR.

W Zakopanem zamieszkała w 1958 roku, ale taternictwo uprawiała już od 1948, w towarzystwie Ryszarda i Krzysztofa Berbeków, Macieja Popki i in. W latach 1958-61 była instruktorem w Szkole Taternictwa na Hali Gąsienicowej.

W 1958 roku wyjechała w licznej grupie KW w Kaukaz w rejon Adył Su. 11 VIII weszła zachodnią granią na Gumaczi (3809 m), 12 VIII na Dżantugan (3991 m), a 20 VIII zachodnią granią na Ułłu Karę (4302 m).

W 1963 roku została przewodniczką tatrzańską. W Ogólnopolskim Konkursie Krasomówczym Przewodników w Golubiu-Dobrzyniu w 1976 zdobyła I miejsce.

W 1966 została członkiem Grupy Tatrzańskiej GOPR, w której pracowała w 1969-81 jako ratowniczka zawodowa i była szefem służby profilaktycznej.

W roku 1999 za zasługi dla ratownictwa w Tatrach została odznaczona przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Orderem Odrodzenia Polski.

Od 1969 roku publikowała Kronikę ratowniczą Grupy Tatrzańskiej GOPR. Od 1952 roku opublikowała wiele reportaży, wspomnień i in. artykułów w rozmaitych czasopismach, np. „Turysta”, „Światowid”, „Taternik” oraz broszurę "Pod znakiem błękitnego krzyża" (1975), o zapobieganiu wypadkom górskim.

Opowiada Apoloniusz Rajwa:

Opowiada Kazimierz Gąsienica Byrcyn:

W 1965 roku Krystyna Sałyga-Dąbkowska po trzyletnim okresie kandydackim składa przyrzeczenie ratownicze i staje się pełnoprawnym ratownikiem GOPR. Jakieś drzwi w symbolicznym murze ustanowionym przez tradycję zostały uchylone. Tak się znacząco złożyło, że razem z Sałygą przysięgę składał Kazimierz Gąsienica Byrcyn - najmłodszy syn Stanisława Gąsienicy Byrcyna, współtwórcy TOPR. Szło nowe, ale starych ratowników bulwersowała w nim „baba w Pogotowiu”. Jak wspomina znający ich z domu Kazimierz Byrcyn: „nie to, żeby byli zdecydowanie przeciw”. Wątpliwości nie mogli się jednak wyzbyć żadną miarą. Kompetencji ratowniczki nikt nie podważał. Urodziła się wprawdzie w Milanówku, ale w Tatrach działała, więcej pracowała od osiemnastego roku życia. Wspinała się i jeździła na nartach, była instruktorem tych dyscyplin, co potwierdzały alpejskie certyfikaty. Przeszła trzyletnie szkolenie, egzaminy i raczej nikt jej w trakcie tego procesu jako kobiecie nie pobłażał. Jednak była „babą” i to w sposób oczywisty komplikowało rzeczywistość. Tak czy siak była inna. Mimo to przez wiele lat pracowała w Pogotowiu. Ceniono ją za talenty oratorskie i literackie, za organizacyjną sprawność. Lubiano, bo była życzliwa, łatwa w kontakcie i dobrze znajdowała się w niełatwym przecież środowisku. Nie uczestniczyła w trudnych górskich akcjach, chociaż zawsze była na to gotowa. Nie od tego była jedyna ratowniczka. To relacja z męskiej strony. Można z niej łatwo wypreparować obraz kobiet. Jak patrzyła na to „Kwakwa” (miała gadane i stąd taki przydomek), nie wiemy. To milczenie jest zapewne jednym z kosztów zakończonego sukcesem przystosowania. Czy i jak działalność Krystyny Sałygi-Dąbkowskiej zmieniła wyobrażenia Rycerzy Niebieskiego Krzyża o kobiecej obecności? Jakie to było szkolenie i jakie z niego płyną wnioski. Trudna kwestia „Kwakwy” ważna jest nie tylko dla mocnych ratowników.

Maria Szatkowska, czarno-białe zdjęcie portretowe

Maria Szatkowska

ur. w 1906 roku w Kościelisku
zm. w 1997 roku w Zakopanem

Córka Marianny i Wojciecha Stopka-Mocarnych. Od 1993 roku do lat powojennych żona Henryka Szatkowskiego. Matka Zofii Forteckiej, gospodyni, tkaczka.

Maria Szatkowska przy maszynie, zdjęcie czarno-białe

Opowiada Magda Fortecka:

Opowiada Zofia Fortecka:

Maria Szatkowska z domu Stopka Mocarna.

Urodziła się w 1906 r. na Krzeptówkach, z którymi związana była przez całe życie. Jej rodzice, Marianna (z domu Krzeptowska) i Wojciech Mocarny, mieli duże gospodarstwo, a ojciec dodatkowo zajmował się fiakierką. Maria była najstarsza z rodzeństwa. Miała trzy siostry i czterech braci. Od najmłodszych lat pracowała także poza rodzinnym gospodarstwem wspierając materialnie rodzinę. Wódka i brutalność sprawiła, że rodzina Marii sądownie ubezwłasnowolniła ojca pozbawiając go praw do dysponowania majątkiem. To wydarzenie było wielką traumą jej młodości. Na początku lat trzydziestych na własnej działce i z własnych środków Maria buduje dom. W 1933 r. wychodzi za mąż. Jej mężem był Henryk Szatkowski, pochodzący z zamożnej, krakowskiej rodziny doktor nauk prawnych. Ten zaprzyjaźniony z prominentnymi piłsudczykami miłośnik góralszczyzny i narciarstwa był znaną i wpływową zakopiańską postacią. Szatkowski pełnił znaczące funkcje we władzach miasta, w organizacjach społecznych i sportowych. Pozycja męża nie zmienia jednak fundamentalnie sposobu życia Marii Szatkowskiej, która pozostaje w pierwszym rzędzie gospodarzącą na Krzeptówkach góralką. To pozostawanie przy swoim i na swoim spotęguje się jeszcze w trakcie niemieckiej okupacji. Henryk Szatkowski był wówczas gorliwym współpracownikiem nazistowskich władz, ideologiem i współtwórcą kolaboracyjnego Goralenvolku. Przyjął niemieckie obywatelstwo i działał na rzecz zbrodniczej III Rzeszy. Jego żona trwała jednak w oczywistej dla wszystkich opozycji wobec takich wyborów i takiej postawy. Nigdy nie oskarżono jej o kolaborację czy czerpanie korzyści z ówczesnej pozycji jej męża. Kiedy z końcem 1944 r. Szatkowski ucieka z Zakopanego, Maria pozostaje na Krzeptówkach, by chronić rodzinę, dom, gospodarstwo. Pozostaje pomimo świadomości dramatycznych zagrożeń, które czekać mogą ją i jej bliskich w związku z wojenną historią męża. Henryk Szatkowski zniknął bez śladu pozostawiając żonę i trójkę dzieci w bardzo trudnej materialnie i duchowo sytuacji. Pomimo rozwodu przeprowadzonego po wojnie, który przeciwdziałał prawnym następstwom wyroku śmierci dla Szatkowskiego za kolaborację, Maria - jak podkreśla ich córka Zofia Fortecka – nigdy źle nie mówiła o byłym mężu. W niezwykle wymagających warunkach, w jakich przyszło jej żyć po 1945 r., ta kobieta objawiła niezwykły hart ducha, pracowitą dzielność, rozumną prawość. Gospodarzyła na swej ziemi, pracowała przy tkackim warsztacie, latem jej dom zamieniał się w wypoczynkowy dom dla dzieci z zaprzyjaźnionych rodzin. Dzięki temu mogła zapewnić swym dzieciom - Zofii, Janowi i Andrzejowi- solidne wykształcenie i dobre życiowe perspektywy. Jej dom był miejscem spotkań osób wybitnych, twórczych, wolnych duchem - Zofii Krzeptowskiej „Kapusi”, Józefa Krzeptowskiego „Ujka”, Krzeptowskich z Pięciu Stawów, Żuławskich, Strzeleckich, Karpińskich. To wiele mówi o znaczeniu i szacunku jakim darzono zdawałoby się niepozorną, wiecznie zapracowaną kobietę. Była prawdziwą instytucją chociaż nie bardzo chyba o to zabiegała. Wspierała wszelkie istnienie w prawy sposób i tak zwyciężała. Piękna w swej prostocie i czystości kobieta. Świadek zmąconego, burzliwego, męskiego XX wieku. Zmarła w 1997 r.

Zofia Krzeptowska 'Kapusia', czarno-białe zdjęcie uśmiechniętej kobiety

Zofia Krzeptowska "Kapusia"

ur. w 1896 r. w Kościelisku
zm. w 1972 r. w Kościelisku

Pochodziła ze znanej rodziny Krzeptowskich. Siostra Józefa Krzeptowskiego “Ujka”, Andrzeja Krzeptowskiego - kierownika schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich.

W latach międzywojennych prowadziła restaurację w Dworcu Tatrzańskim w Zakopanem.

Zofia Krzeptowska idąca aleją z towarzyszką, zdjęcie czarno-białe

Opowiada Magda Fortecka:

Opowiadają Zofia i Magda Forteckie:

Zofia Krzeptowska „Kapusia” trwa w zakopiańskiej legendzie dzięki restauracji w Dworcu Tatrzańskim i słynnym gościom, których w latach dwudziestych XX wieku tam właśnie karmiła, poiła, bawiła. Z tamtego czasu i miejsca wziął się jej przydomek. Jego twórcą miał być a to Szymanowski, a to Stryjeński, a może Oppenheim. Każdy z nich był wielką postacią zakopiańskiego życia towarzyskiego, co w drugiej dekadzie XX wieku znaczyło także: figurą polskiej kultury. Restaurowanie polskiego kulturalnego parnasu potwierdzają także znane portrety Witkacego. Legenda głosi, że były formą zapłaty za krzepiącą gościnność Kapusi. Zofia Krzeptowska ma na tych obrazach piękną i zagadkową twarz.

Z pewnością była kobietą prawdziwie niebanalną. Urodziła się w 1896 r. w rodzinie Teresy (z Tatarów) i Andrzeja Krzeptowskich. Tradycyjny góralski dom, pięcioro dzieci, gospodarstwo na Krzeptówkach. Jej starszą siostrę Mariannę wydano za mąż, gdy miała szesnaście lat. Urodziła dziesięcioro dzieci. Opieka nad nimi i gazdówka to było całe jej życie. Zofia nie wyszła za mąż, była bezdzietna. Nie nosiła się po góralsku, nie mówiła gwarą, nie uprawiała ziemi. Kilkuletni epizod z restauracją w Dworcu Tatrzańskim zakończony bankructwem, bo ludzie bardziej ją przejmowali niż rachunki, dowodzi, że daleko jej było do tradycyjnej góralskiej zaradności. A przecież jej brat Andrzej prowadził z sukcesem schronisko w Pięciu Stawach. Miała natomiast niewątpliwy dar do serdecznych relacji z ludźmi równie wolnego ducha jak ona. W tym podobna była do swojego najmłodszego brata, słynnego tatrzańskiego przewodnika Józefa Krzeptowskiego „Ujka”. Niepokorni spod Giewontu zostawili o niej czułe wspomnienie, a w mrocznych powojennych czasach słali ze świata listy, paczki i odwiedzali jej mały dom na Krzeptówkach, którego największą atrakcją była jej obecność. Taka obecność to wyzwanie dla myślenia o zakopiańskim istnieniu i o jego historii. Szczególnie w tych drobnych i pozornie śmiesznych przejawach. Środek PRL-u, Kapusia dorożką wyprawia się do kawiarni „Kmicic” na brydża. Albo latem miast grabić i kopy siana stawiać z cioteczną wnuczką jedzie do Sopotu do swego przyjaciela, malarza Jacka Żuławskiego. Znaczące gesty niepodległości osobliwe, gdy zważyć jaki to był czas, jakie było jej otoczenie i na to, że była kobietą. Zmarła w grudniu 1972 r. Ukochana ciocio-babcia Zofii Forteckiej, znakomitej artystki uprawiającej tradycyjną sztukę w zaskakująco własny sposób. Trwa kobieca moc na Krzeptówkach.

Janina Kraszewska 'Lula', czarno-białe zdjęcie portretowe

Janina Kraszewska "Lula"

I voto Wandycz, II voto SZMURŁO
ur. w 1903 r. we Włocławku
zm. w 1992 r. w Zakopanem

Ukończyła gimnazjum “Liliana” w Zakopanem maturą w 1921 roku. Studiowała na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego do 1927 roku. Ukończyła studia podyplomowe w Wiedniu. Znana zakopiańska lekarka pediatra. Praktykuje w Zakopanem od 1929 roku prowadząc Poradnię Zdrowego Dziecka. Po wojnie prowadzi także własną praktykę medyczną i zajmuje się pediatryczną obsługą sanatoriów.

Całe życie mieszkała w Zakopanem w willi przy ulicy Witkiewicza. Matka dwójki dzieci: Jana i Piotra

Opowiada Magda Kraszewska:

Opowiada Ewa Władysiuk:

Janina Kraszewska Wandycz Szmurło (1903-1992) przez bliskich zwana Lulą żyła w Zakopanem przez prawie cały XX wiek. Jej ojciec Wacław Kraszewski (1872-1931) był znanym w mieście lekarzem, społecznikiem, związanym z PPS działaczem niepodległościowym. „Dom Doktora”, piękna rodzinna willa przy ulicy Witkiewicza, w której mieszkała „Lula”, zasobna w sztukę i rodzinne pamiątki to żywe muzeum zakopiańskiej historii. Jego trwanie wiele zawdzięcza wysiłkom doktor Janiny Szmurło. Była jedną z pierwszych zakopiańskich lekarek. Wtedy, w drugiej dekadzie XX wieku było to wydarzenie znamionujące siłę umysłu i charakteru, stwarzające i utwierdzające nową kobiecość. Na zdjęciach z lat dwudziestych i trzydziestych, na pięknym portrecie, który oglądać można w „Domu Doktora”, spotykamy postawną, świetnie ubraną i ciekawą kobietę. Nieliczni pamiętający ją z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, ówczesne dzieci przez nią leczone, wspominają ją jako wielką, wzbudzającą strach, nisko pochyloną lekarkę o surowej twarzy. Leczyła przez ponad pół wieku i była tej pracy całkowicie oddana. Żyła dla niej, dla swoich synów i pewnie też dla rodzinnego domu, którego życie również rewitalizowała. Wielkie to były prace i trudno się dziwić, że tak piękną „Lulę” do ziemi przygięły.

Niemałą cenę zapłaciła rodzina Kraszewskich za czas wojny i PRL-u. Oprócz pauperyzacji, była w nią wpisana społeczna marginalizacja, deprecjonowanie osiągnięć, wymazywanie z wspólnej pamięci. Z tym wszystkim potykała się Janina Szmurło. Mimo te biedy ratowała, pielęgnowała, wspierała życie. Na marginesie, obok głównych traktów historii. Pracowite, dzielne, oddane innym istnienie. A z drugiej strony kruche, słabe, bo wydane zapomnieniu. To znaczące, że o doktor Janinie Szmurło nie ma noty w „Wielkiej Encyklopedii Tatrzańskiej”, w „Podhalańskim Słowniku Biograficznym”, w „Zakopane od A do Z”. Ba, nawet w pracy „Portrety zakopiańskich lekarzy 1850-1983” nie ma o niej choćby wzmianki. Nie pojawia się nawet w indeksie lekarzy. Jakby nie pasowała do Zakopanego, do męskiej opowieści. Gdyby jednak napisać inaczej, inną obecność eksponować, zjawiać ZakoPanie, gdzie „wielkości celem jest oddanie, nie rozgłos wielki, nie reklama” wówczas „Lula” musi powracać. W innym mieście, na które otwiera kobiecy los.

Zakopanie - Rozmowy po zakończeniu projektu

Rozmowy z Małgorzatą Karpiel i Beatą Zalot były próbą pozyskania innego rodzaju świadectwa, niż to, które powstało gdy pytaliśmy o konkretny kobiecy los. Chcieliśmy się zorientować czy i jak istnieją „ZakoPanie”. Jakie jest wyobrażone, możliwe, rzeczywiste miasto kobiet. Świat będący czymś innym, większym od zbioru jednostek niewidzących znaczącego wspólnego mianownika, który waży więcej niż oczywiste i mocno dzielące różnice.

Małgorzata Karpiel pochodzi z wielodzietnej rodziny góralskiej. Wychowało się w niej pięć sióstr. Ukończyła studia antropologiczne na UJ. Pracowała w różnych instytucjach kultury Podtatrza. Obecnie jest kustoszką Muzeum Jana Kasprowicza na Harendzie, miejscu stworzonym i naznaczonym obecnością Marii Kasprowiczowej „Marusi”.

Beata Zalot to dziennikarka i artystka. Pracowała w “Gazecie Wyborczej”, przez wiele lat była redaktorką naczelną „Tygodnika Podhalańskiego”. Urodziła się i mieszka w podhalańskim Gronkowie.

Nasze rozmówczynie mają, jak z powyższego widać, szeroki ogląd rzeczywistości i kulturowe kompetencje do jej opisu. Są kobietami sukcesu, o niekonwencjonalnym życiu. Dają nam istotne świadectwo. Jest ono znaczące zjawieniem problemów związanych z badanym zjawiskiem. Widać w nim jak rozchodzą się życiowe praktyki, wcale często przekraczające deklarowane zasady i normy, z rozumiejącym opisem i prezentacją kreującą rzeczywistość . Dystans do generalizacji, osuwanie się w konkretny opis indywidualnego losu wskazują na słabość słownika, gramatyki, narracyjnych form stosownych dla świata kobiet. To uświadamia także problemy badających. Także nam brakuje stosownego języka i odpowiedniego - do miejsca i czasu – przełożenia teorii feministycznych na pytania mające jasny związek z życiem kobiet tu i teraz. Osobną kwestią jest dlaczego o to pytamy. Jaką wagę ma, może/winna mieć ta praca dla Muzeum, społeczności Podtatrza, samych kobiet. Po co „ZakoPanie”? Z pewnością nie idzie tylko o upamiętnienie i o to, żeby było ciekawiej. To ważna lekcja ze spotkania z Małgorzata Karpiel i Beatą Zalot.

Może i dla nich ważna?

Rozmowa z Beatą Zalot:

Rozmowa z Małgorzatą Karpiel:

Bibliografia:

kwerenda w Miejskiej Bibliotece Publiczne w Zakopanem
kwerenda w Archiwum Paryskich Biblioteka TPN Zakopane

1/ EWA BERBEKA
Podhalański Słownik Biograficzny, Zakopane 2005, T.1 s. 47

2/ STEFANIA BIEGUN;
Teczka w Archiwum Paryskich TB-P/17/10
Wycinki z Dziennika Polskiego, Gazety Krakowskiej, Życia Warszawy (04-06.1973) poświęcone procesowi sądowemu Stefani Biegun.
Reportaż Barbary Seidler, 0:1 Dla…, Życie Literackie. Nr.39 30.IX.1973.
Informacje o Stefani Biegun znajdują się także w :
J. Kochanowski, Wolne miasto Zakopane 1950-1970, Kraków 2019, s.114,206,234,235,309.

3/ CHAŁUBIŃSKA MARIA;
Teczka w Archiwum Paryskich TB-P/43/3
zawiera dwa nekrologi i wycinki poświęcone śmiertelnemu wypadkowi Marii Chałubińskiej w Tatrach: Dziennik Polski, R.50, nr.217,219,228.

4/ ZOFIA KARPIEL „BUŁECKA”
Podhalański Słownik Biograficzny, Zakopane 2005, T.1, s. 97
Teczka w Archiwum Paryskich TB-P/185/3
zawiera wycinek z wierszem: Dziennik Polski, nr.151, 27-28V.1971r.

5/ KRYSTYNA SAŁYGA DĄBKOWSKA
Podhalański Słownik Biograficzny, Zakopane 2007, ss.157- 158.
Teczka „Kobiety” w Archiwum Paryskich TB-P/519
zawiera wycinek z informacja o Krystynie Sałydze: Tempo, R.23, Nr.10, 9.III. 1970, s.3.
Krystynie Sałydze poświęcony jest rozdział „Kwakwa” w książce: A. Komosa-Styczeń, Taterniczki. Miejsce kobiet jest na szczycie, Warszawa 2021, ss.67-71.

6/ MARIA SZATKOWSKA
Rozrzucone, drobne informacje znaleźć można w książkach W. Szatkowskiego-
Szatkowski W., Goralenvolk. Historia zdrady, Zakopane 2012.
Szatkowski W., Józef Oppenheim. Przyjaciel Tatr i ludzi, Zakopane 2021.

7/ JANINA SZMURŁO
Teczka w Archiwum Paryskich TB-P/421/5
Zawiera dwa wycinki: Najpopularniejsza postać Zakopanego, Przekrój, Nr.1914, 13.XII.1981, s.17
W elitarnej rodzinie zasłużonych lekarz PRL, Gazeta Krakowska, Nr.90, 21.IV.1988, s.5

Zakopanie

Piotr Mazik i Kuba Szpilka

____________