Dzień Wiesława Stanisławskiego w Muzeum Tatrzańskim
W ostatni piątek obchodziliśmy w Muzeum Tatrzańskim dzień poświęcony wybitnemu wspinaczowi – Wiesławowi Stanisławskiemu. W spotkaniu, które poprowadził Wojciech Szatkowski, wzięli udział wspinacze: Piotr Sienkiewicz, który samotnie przebył większość tras wytyczonych niemal przed stu laty przez Stanisławskiego oraz Adam Śmiałkowski.
Dziękujemy za liczne przybycie i ogromne zainteresowanie. Cieszymy się, że mogliśmy przypomnieć sylwetkę wybitnego taternika, jakim niewątpliwie był Wiesław Stanisławski. 4 sierpnia minęło równo 90 lat od jego tragicznej śmierci na zachodniej ścianie Kościółka w Dolinie Batyżowieckiej.
Mamy również dobrą informację dla tych z Was, którzy nie mogli wziąć udziału w piątkowym spotkaniu osobiście – niebawem zapis całości spotkania pojawi się na naszym kanale w serwisie You Tube!
“Na dnie serc taternickich, zrodził się nieodstępny towarzysz wszystkich walk – lęk. Nazywamy go różnie: emocją, szczęściem zdobywania. W każdym razie, zgadzamy się wszyscy, jest to uczucie, dla którego warto ponieść tyle ofiar i trudów”… Wiesław Stanisławski
4 sierpnia 1933 r., ok. godziny 14.55, na ścianie Kościółka w Tatrach Wysokich, wydarzyła się niewyjaśniona do dzisiaj tragedia taternicka. Podczas próby przejścia tej ściany, w tajemniczy sposób, śmierć ponieśli: Witold Wojnar i Wiesław Stanisławski (1909-1933) – jedna z najwybitniejszych postaci w dziejach polskiego taternictwa okresu międzywojennego. Dzisiaj minęła 90-rocznica tego wypadku.
Żyć górami i dla gór…
Mówią, że prawdziwa pasja do Gór nie zna żadnych granic. I mają rację. Jest to stwierdzenie bardzo trafne. Głównie ze względu na swoją prawdziwość i piękno. Bo pięknie jest żyć z pasją, wybijającą się ponad zwykła ludzką szarzyznę, przeciętność i egzystencję. Pięknie jest nawet dla takiej pasji zginąć. Myśl ta jest celną zwłaszcza w stosunku do omawianej poniżej postaci. Wiesław Stanisławski był człowiekiem, jak się miało okazać, skazanym na Tatry. Urodził się daleko od gór, 15 listopada 1909 roku w Lublinie, ale to Tatry stały się jego życiową drogą. Były one jego największą miłością i pasją. Wszystko dla nich poświęcił. Życie, pracę i rodzinę. Swoje hobby i zainteresowania. Czas, talent wspinaczkowy i pisarski. W jego krótkim życiu (gdy zginął miał niecałe 24 lata) wszystko „kręciło” się wokół Tatr. Pisał, że wspinając się po nich dotyka esencji i największej treści swojego życia. W swojej młodzieńczej pasji porywał się, latem i zimą, na największe skalne urwiska tych najwyższych z polskich gór. Najtrudniejsze i przeważnie niezdobyte. Był pionierem i genialnym wspinaczem. Ekstremalnym, jak na owe czasy, który swoimi dokonaniami wyprzedzał osiągnięcia tamtego pokolenia wspinaczy. Mimo dość prymitywnego sprzętu, jakim się posługiwał: kutych haków, konopnych lin, ciężkich młotków taternickich, braku kasków, śpiworów puchowych, potrafił bez zawahania atakować wielkie – największe – ściany tatrzańskie, zarówno latem, jak i zimą. Śmiały był i odważny. Epoka jego największych sukcesów (1929-1933) została nazwana słusznie „erą Stanisławskiego”. Jego działanie opierało się w pierwszym okresie na intuicji i wierze we własne umiejętności. Stanisławski przychodził pod ścianę, oglądał ją i wytyczał swoją linię wspinaczkową – przeważnie trafną. Jożo, wspinacz ze Słowacji powiedział mi kiedyś w schronisku w Morskim Oku: – Stanisławski miał dobre oko do Gór. Zresztą wiele mówiła jego twarz. Szlachetna w rysach. Dobrze ją zapamiętałem. A więc twarz świadczy o charakterze człowieka? W tym konkretnym wypadku, jak twierdził Jożo, trochę tak. Pociągła twarz i ostre, trochę jakby nieobecne, spojrzenie Wiesława. Jakie życie, taka twarz. Opalony był, szczupły i mocny. Taki był Stanisławski. Żył górami i dla gór. One Go stworzyły, a potem zabrały. Normalna rzecz?
Nęciła go zawsze magia ekstremalnie trudnej wspinaczki. Najtrudniejsze drogi Wiesława to były „piątki” (stopień trudności V). Ważne było w tej pasji poszukiwania „estetyzmu” i „konstruktywizmu” we wspinaczce. Pisał „trzeba zatem koniecznie szukać czegoś nowego na samym terenie Tatr…idea konstruktywizmu, czyli specjalnie określonej budowy drogi, tkwiła już po części w do dziś panującym wertykalizmie, a w ostatnich czasach pojawiła się dość samodzielnie, choć w poszczególnych tylko wypadkach. Jeśli jednak idea ta ma odgrywać rolę dominującą, musi się stać celem w wielu wypadkach, a nie ograniczać się tylko do przypadkowości” (W. Stanisławski, Konstruktywizm w taternictwie).
Pierwsze jego sukcesy w pionowym świecie skał notujemy od roku 1928. Pokonał w latach 1928 -1933 największe tatrzańskie ściany. Ich lista jest bardzo długa. Wymieńmy te najważniejsze: północną ścianę Małego Kieżmarskiego Szczytu (w dwudniowej wspinaczce, opisał ją w tekście Ponad największą otchłań Tatr), północną ścianę Wołowej Turni, północno-wschodnią ścianę Żabiego Wyżniego Szczytu, zachodnią ścianę Żółtego Szczytu, ściany Jaworowych, północną ścianę Zwornika Lodowego, północną Żabiego Konia, lewy filar północno-wschodniej ściany Rumanoweg i nową drogę na północnej ścianie Małego Jaworowego Szczytu. Poprowadził nowe drogi także na Gierlach z Wielickiej Doliny, zachodnią ścianę Łomnicy (lewą połacią), Małą Śnieżną Turnię zachodnią ścianą, najtrudniejszym urwiskiem Mnicha, arcytrudna była jego droga na Galerię Gankową z Doliny Ciężkiej i wiele innych. Zimą przeszedł między innymi: Zadni Gerlach północno-zachodnią ścianą (1930, z A. Kenarem i A. Staneckim), Doliną Śnieżną na Lodową Przełęcz Wyżnią (1930, z H. Mogilnickim), Sukces gonił sukces. O Stanisławskim zrobiło się głośno. Nikt wcześniej przed nim nie zgromadził, w tak krótkim czasie, kolekcji tylu zdobytych, wielkich, tatrzańskich ścian. Drugą część życia realizował w stolicy. Mieszkał na stałe w Warszawie, w mieszkaniu przy ul. Ząbkowskiej. Rozpoczął tam studia, które skończył w 1933 r. Trzeba jednak wyraźnie podkreślić, że życie „na dole” było tylko dodatkiem do skalnych, wielkich dni Stanisławskiego.
Między wspinaczką, a górską wrażliwością…
Zdobywał wielkie ściany i one były jego żywiołem. Jednak wewnątrz serca pozostał trochę romantykiem. Wrażliwym człowiekiem, który kochał Tatry w ogóle i szczególe. Pisał: – Nie to, że zdobyliśmy nowy rekord sportowy. Nie dla rekordu chodzimy. Tyle wysiłków i cierpień poświęciliśmy dla tej jednej chwili, kiedy upojeni zwycięstwem stanęliśmy na szczycie, który tak jeszcze niedawno, był tylko naszem marzeniem (ze wspomnień taternickich Wiesława Stanisławskiego, „Taternik” 1933, s. 102.). Znany taternik, partner Wiesława, Wiktor Ostrowski, pisząc wspomnienie o nim do „Taternika” 1933, podkreślał wyjątkowość tej postaci: – Był wśród nas jednym z najmłodszych… Miał zaledwie 24 lata…. zajmował miejsce wyjątkowe, był swego rodzaju autorytetem i gwiazdą pierwszej wielkości. Pamięć jego wśród nas będzie się zawsze łączyła z obrazem kolosalnej energii i wprost wyjątkowego zasobu sił życiowych… Kochał góry w słonecznej pogodzie i w kurniawie zimowej, kochał chropawy, twardy granit i ciężką, żmudną robotę w lodzie, kochał szalony pęd zjazdów narciarskich i długie wieczory w schroniskach, gdzie opowiadaniami pełnymi humoru i dowcipu potrafił nas bawić do późnej nocy.
Podstawowe pytanie tego tekstu brzmi: – jaki był największy wtedy zdobywca tatrzańskich urwisk? Spróbuję na nie odpowiedzieć. Lubił moment wchodzenia na wierzchołek. Na Zadnim Gerlachu zanotował: „byliśmy targani wichrem, pijani szczęściem”. Przejrzałem Jego teksty. Notatki górskie, listy i nieliczne zdjęcia ze zbiorów archiwalnych Witolda Henryka Paryskiego. Jakże ubogi materiał fotograficzny, wykazy przejść, w tym jeden, autorstwa Krzysztofa Pietruszewskiego. Co z materiału wydaje się najważniejsze? Wielka, nieokiełznana górska pasja Stanisławskiego. Pasja o skali, która zdecydowanie wybija się ponad przeciętność. Ponad dokonania ówczesnego pokolenia wspinaczy. Lśni jak najczystszy diament. Jest po prostu pasja niezwykła. W świecie gór wysokich, o którym mówimy, niewielu mogło się poszczycić tym, że ukochało góry tak mocną miłością, jak Stanisławski. Trudną ją też wyrazić słowami. Żaden człowiek nie potrafi. Ci, którzy czuli coś podobnego w swoim życiu, zrozumieją, o czym piszę. Pasja do gór w wydaniu najczystszym. Tak silna, że Stanisławski szybko stał się niekwestionowanym liderem tamtego pokolenia wspinaczy. Uznany przez starszych kolegów, mimo swojego młodego wieku.
Szkice do portretu Wieśka Wspaniałego…
Jaki był? Bardzo trudno rysować prawdziwy wizerunek tego człowieka, nie mając z nim żadnego kontaktu, nie znając jego głosu, upodobań i zachowań. Trudno mówić o nim, opierając się li tylko na strzępach wspomnień jego przyjaciół z tatrzańskiej grani. Kilkunastu zdjęciach i artykułach z „Taternika”, kilku listach ze zbiorów Witolda H. Paryskiego i opisach dróg. Zdumiewająco mało pozostało po nim. Zaginęły prawdopodobnie gdzieś w zawierusze dziejów jego dokładne górskie notatki, zdjęcia i teksty. Jednak spróbujmy pokazać chociażby szkic do portretu tej postaci. Na znanym zdjęciu z 30 czerwca 1932 r., wykonanym przez Henryka Mogilnickiego na Jaworowym Rogu, widzimy młodego człowieka o szczupłej, podłużnej twarzy, z dość wydatnym nosem, z zaczesanymi na bok ciemnymi włosami. Zapatrzony w dal, lewą ręką dotyka granitowego bloku. Bije z tej postaci pewność siebie. Bo taki właśnie był. Pewny siebie w życiu i skale. Stanisławski jest w pasie przewiązany liną (taka była wtedy technika asekuracji). Nosi sweter i koszulę, modne wtedy „pumpki” i wzorzyste skarpety. Tyle zdjęcie. A jaki się jawi jego szkic z literatury? Stanisławski był typem przebojowego człowieka, o żelaznym uścisku dłoni (pisze o tym Justyn Wojsznis). W towarzystwie raczej był małomówny. Stonowany. Za to otwarty na przyjaciół. Miał ich wielu. W ich towarzystwie ujawniały się wszystkie zalety jego charakteru. Rzetelność w przyjaźni. Dobrze pojęta ambicja, pewna upartość, ale i na drugim biegunie charakteru – wrażliwość na piękno przyrody i na ludzi. Pisze: „… ja już tak dawno chodzę po Tatrach… i robiłem już rzeczy we wszelkich skalach trudności… ale nie przestanie być dla mnie ciekawa jakaś najprostsza nawet ścieżka tatrzańska”… Halina Ptakowska-Wyżanowicz pisze o nim, jako o chłopcu ze skalnej grani. Młodym człowieku, który do końca zachował radość ze wspinania. Wojsznis pisze o jego planach, o wspinaczkach w Ameryce Południowej, rejsie tratwą po Amazonce i wspinaczkach w Himalajach.
Stanisławski lubił najdziksze urwiska tatrzańskie. Kochał rozmach we wspinaczce skalnej. Lubił je zdobyć za pierwszym razem. Lubił sporządzać notatki w skale. Przejść tam, gdzie próby innych się załamały. Lubił wygrywać. Lubił wreszcie noclegi w kolebach. Nie lubił za to dźwigania ciężkich plecaków. Pisał: – Ściana nad nami wspaniała – przewieszona. Gdyby ją postawić do góry nogami, byłaby dużo łatwiejsza, byłby taras za tarasem – ale pewnie wtedy nie przyszlibyśmy tutaj (W. Stanisławski, Zrobiliśmy Małą Śnieżną). W tym samym tekście dodaje: – Jak co dzień od wielu dni, suniemy gąsienicą po podniebnych krawędziach. Czasami głuchą ciszę olbrzymów przerywa stuk młotka lub huk walącego się głazu. Idziemy i żadne z nas nie usiłuje wyrażać swego zachwytu, bo nikt tego nie potrafi. Są miłośnicy parodii uczuć i mają nam za złe, że mówimy o wszystkim, a nigdy o tym, co czuliśmy.
Stanisławski to także człowiek pełen humoru i dowcipu. Chętnie grający w schronisku z kolegami w brydża, znakomity partner do pogadania w gronie przyjaciół wieczorem w schronisku. Wiktor Ostrowski pisał: „W świecie taternickiem, jak i w życiu codziennem, był tak wybitną indywidualnością, że obok niej obojętnie nie można było przejść. Miał wrogów, ale miał też dużo serdecznych przyjaciół. Myśmy Go kochali, dlatego teraz nam Go tak strasznie brak…”. A więc dla tamtego pokolenia Wiesław był kimś wybitnym? Odpowiedź może być tylko jedna. Zdecydowanie tak. Miał też wady. Zachowanie się jego zespołu w czasie zdobywania zachodniej ściany Łomnicy, które odbywało się trochę w formie „wyścigu” z zespołem Wincentego Birkenmajera, zasługuje jednak na słowo krytyki. Śmierć Zbigniewa Gieysztora podczas zejścia w Żabiego Wyżniego Szczytu też wystawia mu negatywną trochę ocenę. Pozostawiony samemu sobie taternik nie przeżył zejścia ze szczytu. Każdy jednak powie, że tam „gdzie drwa robią, tam wióry lecą” i będą mieli racje. Przy tej intensywności pasji, wypadki zdarzyły się, bo musiały się zdarzyć. Nawet jednak słowa krytyki ze stron środowiska nie zatrzymały zdobywczej pasji Wiesława.
Był to typ lidera. Osoba, która potrafiła za sobą porwać innych. Stanisławski, jak wynika z literatury, to człowiek, mimo młodego wieku, był osobą o mocno już skrystalizowanych poglądach na życie. A zwłaszcza na kwestie górskie. Mający, obok przyjaciół, wrogów, którym potrafił powiedzieć wprost w oczy, co o nich myśli (lub o tym napisać, co widać np., gdy skrytykował w „Taterniku” kilku uczestników polskiej wyprawy w Alpy z 1931 r., a zwłaszcza Z. Korosadowicza i K. Narkiewicza-Jodko). Krytykował też tych taterników, którzy robili w Tatrach krótkie drogi, a omijali wielkie problemy skalne. Miał wykształcone poczucie własnej wartości. To powodowało drobne i większe konflikty. Z drugiej strony Ci, którzy go znali tak naprawdę, wyrażali się o Stanisławskim z najwyższym uznaniem. Nie był majętny, a na swoje wyprawy górskie w Tatry pożyczał nieraz z PTT (od Paryskiego, jest na to świadectwo w ich korespondencji) krótkie narty taternickie, raki, czekan, namiot, maszynkę do gotowania, a nawet kurtkę. Był górskim wizjonerem. Przyszłość polskiego taternictwa widział poza Tatrami, w górach najwyższych: Himalajach i Karakorum. Być może Wiesław widział się oczami wyobraźni na ścianie Mount Everestu, czy na flance Diamir na Nanga Parbat albo na rozległej Kangczendzondze. Opisywał te swoje plany w grubych brulionach, o których pisze Wojsznis, a które prawdopodobnie zaginęły w czasie II wojny światowej.
Góry były jego żywiołem. Wyzwalały w nim trudny do precyzyjnego zdefiniowania górski instynkt wielkiego zdobywcy. Tam dawał upust swojej świetnej technice, starannej asekuracji, umiejętności właściwego wyboru drogi w skale, opanowaniu i odwadze. Bolesław Chwaściński pisze: „Lecz pasja pozostała ta sama. Ta sama zaciekłość i wytrwałość, niezważająca na żadne przeszkody w dążeniu do celu”. Prowadził systematyczne notatki górskie. Doskonalił swoją technikę, czytał literaturę obcojęzyczną. Pisał: „…posiadam moje notatki górskie od dnia 27 lipca 1925 r., czyli od dnia, kiedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłem góry i od tego dnia każdą wycieczkę ja projektowałem, ja organizowałem, ja kierowałem wzruszeniem i przeprowadzeniem”. Starał się tak kierować swym życiem, by jak najwięcej czasu spędzać w Tatrach. Od 1930 r. rokrocznie rozwiązywał w Tatrach kilkadziesiąt problemów taternickich, jak się wyraził w rozmowach z przyjaciółmi chciał „wykańczać” po kolei kolejne „perełki” Tatr. Sporo miejsca w swoim górskim pisaniu poświęcił śmierci. Choćby w świetnym tekście „W kole złud”. Szukał prawdziwych wartości. Przyjaźni w swoim krótkim życiu i intensywności przeżyć. Kochał górskie życie w każdym wymiarze. Wybranką jego serca, jak zdaje się z jednego listu ze zbiorów Paryskiego, była Lidka Skotnicówna. Niestety dziewczyna zginęła na Zamarłej Turni. Jakie młodzi mieli plany nie wiadomo, ale często razem zaglądali w Tatry i sporo wspinali się razem. W liście do Paryskiego Stanisławski pisał: „Maleństwo moje już nie żyje, z czem się nie mogę do dziś dnia pogodzić” (list W. Stanisławskiego do Witolda H. Paryskiego z 12 października 1929 r.). Potem, jak wskazują materiały, już nie związał się z żadną kobietą.
Dużo pisał i mówił o śmierci w górach. Siedząc nocą na wąskiej półce skalnej w ścianie Małego Kieżmarskiego Szczytu zanotował: – Leżąc na kupie kamieni, patrzę ku górze między potężne ściany, ku wiszącemu cyrkowi doliny. W nerwach czuję lekkie drżenie, ponieważ moje księżycowe wizje nie znikają, lecz żyją. Kiedy piargi pod ścianami Dzikiej Doliny zamieniły się w tłum ludzkich głów, górski cyrk rozpoczął nocne przedstawienie. Ku grani Czarnego szczytu pną się dwie białe postacie: widma taterników. W szumie potoków dosłyszeć można słowa uznania. Przewieszki puszczają wprost. Cyrkowcy wiodą swą drogę bez obchodzeń, wprost ku wierzchołkowi (W. Stanisławski, Ponad największą otchłanią Tatr). Jeden z jego wierszy także opisuje śmierć taternika:
Skała ucieka z pod mych stóp!
Lecz nie wzywałem pomocy….
Alem tu dzisiaj przyszedł w nocy.
Gdzie leży mój skrwawiony trup.
Tyś świadkiem mym – nie płakałem,
Nie całowałem martwych warg,
Anim nie tulił swoich bark,
Krwi swej do ręki nie brałem.
Alem wszedł w zerwy twoich skał
I wydostałem się na szczyt.
Tam stałem długo szczęścia syt.
Wiatr mnie poranka w wieczność zwiał.
Wiesław Stanisławski
Działalność górska i tajemnicza śmierć
Stanisławski był też ponad przeciętność inteligentnym, młodym człowiekiem. Wskazują na ten fakt chociażby jego teksty górskie. Właściwie nie sposób znaleźć jego publikację na średnim lub słabym poziomie. Były fachowe, przemyślane, mądre, świetnie napisane, pełne głębokich myśli, zaskakujące – jednym słowem – bardzo ciekawe. W dodatku skreślone ładną polszczyzną. A pisał je dwudziestolatek. Mając w rękach rękopis „W kole złud” (ze zbiorów Witolda Henryka i Zofii Paryskich) zauważyłem ze zdumieniem, że nie ma w nim prawie żadnych poprawek. Stanisławski napisał tekst, który był tak dobry, że nie wymagał dalszych korekt. Jednym ciągiem. To mówi samo za siebie. To wymierna oznaka talentu pisarskiego. Teksty Wiesława były motorem napędowym wielu dyskusji w środowisku ówczesnych taterników, między innymi o skali trudności przejść skalnych. Stanisławski w swoich tekstach trochę prowokował dyskusje na temat taternictwa, a dzięki niemu i jego kolegom „Taternik” stał się miejscem bardzo ciekawych dyskusji, polemik i ocen.
Jego niektóre stwierdzenia są po prostu niebanalne, jak np. „hak wkładany w Zakopanem do plecaka ma inny dźwięk, niż hak przypinany do pasa pod niezdobytą drogą”. Pisał: “Na dnie serc taternickich, zrodził się nieodstępny towarzysz wszystkich walk – lęk. Nazywamy go różnie: emocją, szczęściem zdobywania. W każdym razie, zgadzamy się wszyscy, jest to uczucie, dla którego warto ponieść tyle ofiar i trudów”… Albo “Najbardziej jednak dręczy cisza, choć piękność jej, umie wywołać uśmiech szczęścia”… W tekście „Ponad największą otchłanią Tatr” pisał: „Taka droga, to jest radość dla serca taternika, a on sam patrzy na swoje podrapane, przeziębnięte ręce, czy mu skrzydła nie wyrosły w czasie tej wędrówki w górę”. Jest takich głębokich myśli Wiesława oczywiście więcej. W swoich wspinaczkach stykał się często z elementami skrajnego ryzyka, obrywami skalnymi i lawinami śnieżnymi. Pisał: – „Znajdowałem się już ledwie kilka metrów poniżej przełączki i szykowałem się do wejścia na końcowe, zalodzone skałki, kiedy posłyszałem złowieszczy trzask i w tej samej chwili, zawisłem nogami w powietrzu na wbitym w 1ód czekanie. Szeroka jak koryto żlebu, na pół metra gruba, deska śnieżna, zsunęła się gwałtownie w dół. Na sterczących u wylotu żlebu blokach rozprysnął się śnieg fontanną i przewalił w dolinę, poza linią mojego widzenia. Słyszałem tylko jak z łoskotem, któremu akompaniował szum kurniawy i wycie wiatru między turniami grani, zwalały się masy śniegu po ściankach i stromych stokach. Dno doliny było widoczne przez mgły. Po chwili ujrzałem, jak wynurzył się nad nim wielki tuman śnieżnego pyłu”.
O skali i rozmachu tej eksploracji Stanisławskiego świadczy fakt, że opublikowany w „Taterniku” w 1933 r. wykaz ważniejszych wypraw tatrzańskich Stanisławskiego, obejmuje 106 przejść (89 letnich, 17 zimowych). Zestawienie to obejmuje, w topograficznym porządku ułożone, wszelkie nowe drogi i główne warianty. Nie jest to oczywiście całość dorobku górskiego Stanisławskiego. Nie ujęto w nim mniej ważnych powtórzeń. Jest to dorobek imponujący, prawdziwe świadectwo dokonań Stanisławskiego w Tatrach. Zginął w wieku niecałych 24 lat podczas próby wspinaczki na zachodniej ścianie Kościołka w Dolinie Batyżowieckiej. Razem z nim śmierć poniósł jego partner, młody wspinacz Witold Wojnar. Paryski pisze, że zginęli w bliżej nieznanych okolicznościach.
Wróćmy na chwilę do dnia 4 sierpnia 1933 r. Był to piątek. Schronisko w Roztoce. Trzech wspinaczy: Stanisławski, Wojnar i Wojsznis spotyka się w schronisku w Roztoce. Mają plan na piękny, górski dzień. Zdobywają Kaczy Szczyt północną ścianą. Zeszli do Batyżowieckiej. Stanisławski i Wojnar poszli jeszcze na Kościółek. Wojsznis natomiast na Przełęcz koło Drąga, skąd zamierzał wracać do Roztoki. Wojsznis wspominał, że tego dnia ok. 14.55, słyszał hurgot lawiny skalnej, pod zachodnią Kościółka. Nie spodziewał się, że jego towarzysze zginęli. Może ta lawina zrzuciła wspinaczy ze skalnej półki? A może popełnili jakiś drobny błąd? tego się już nie dowiemy Wawrzyniec Żuławski w Sygnałach ze skalnych ścian napisał: …„W dalekiej Dolinie Batyżowieckiej, na rozgrzanych w słońcu głazach, u stóp zachodniej ściany Kościółka konał wtedy Stanisławski. O kilka kroków od niego w kałuży krwi leżał trup Wojnara. Chylące się ku zachodowi słońce oświetlało czerwonym blaskiem miejsce dramatu, a on umierał samotnie wśród szczytów, jak orzeł tatrzański. Nie było przy nim nikogo. Nikt nie przewidział straszliwej, nagłej katastrofy”. Stanisławski został pochowany w Warszawie na Powązkach. Wojnar w Cieszynie. Tablica upamiętniająca taterników znajduje się też na Symbolicznym Cmentarzu Ofiar Tatr pod Osterwą w Dolinie Mięguszowieckiej w słowackich Tatrach Wysokich.
90 lat później…
W 2023 r. postać i dokonania Wiesława Stanisławskiego powróciły do nas poprzez serię prelekcji i wykładów oraz kilka tekstów. Celem tych wieczorów jest przypomnienie tej wybitnej postaci. Ukształtowanej przez świat gór. W wieku 24 lat będącej już w pełni rozwiniętym człowiekiem. Genialnym outsiderem, wymykającym się skutecznie wszelkim próbom oceny współczesnego mu pokolenia. Taki był Wiesław Stanisławski. Takiego Go pamiętamy. I nie zapomnimy jednego, że aby sięgnąć po złoty promień swojej górskiej pasji, trzeba nad sobą ciągle pracować. Stanisławski mawiał, że nie ma zbyt wysokiej ceny za „olbrzymi skarb najwyższej radości, jaką zaznałem w życiu”. Tą najwyższą radością w życiu były dla niego Tatry. Dlatego On ciągle dla nas jest w jakimś stopniu drogowskazem. Jak żyć górami i dla gór. Najlepszy moim zdaniem tekst górski Wiesława nosi tytuł „W kole złud”. Naszym zadaniem jest wyrwanie Stanisławskiego z tego kręgu. Z kręgu niepamięci. Przywrócić, chociaż trochę historię o Wiesławie, któremu kłaniały się największe tatrzańskie urwiska i ściany…
Wojciech Szatkowski
Muzeum Tatrzańskie im. Dra Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem