Co nowego w muzeum?

Tajemnicze Tatry: część 29 Magia Kasprowego Wierchu…  – to i owo o „Świętej Górze” polskiego narciarstwa!

Tajemnicze Tatry: część 29 Magia Kasprowego Wierchu… – to i owo o „Świętej Górze” polskiego narciarstwa!

Dzisiaj druga część opowieści o Kasprowym Wierchu. Niektórzy z narciarzy jeżdżących na Kasprowym Wierchu, a potem udający się po udanych zjazdach do Kuźnic nartostradą przez Goryczkową może nawet nie wiedzą, że obok w lesie biegnie słynna ongiś trasa zjazdowa „FIS 2”, na której odbyły się zjazdy w czasie Narciarskich Mistrzostw Świata w 1939 roku. i na której do lat sześćdziesiątych startowała czołówka naszych narciarzy-alpejczyków. Dlatego niniejszy tekst dedykuję właśnie słynnej „dwójce”, przypominając dawne czasy narciarstwa polskiego i słynne zawody. Bieg zjazdowy podczas FIS- u w 1939 r. przeprowadzono właśnie na trasie „FIS 2”.

Warunki śniegowe nie rozpieszczały organizatorów i wojsko musiało narzucić gruba warstwę śniegu na trasę, która i tak była niesłychanie twarda. Prowadziła spod „dzwonu” przez Halę Goryczkową na tzw. „padaki” z metą poniżej. Start do biegu kobiet, zorganizowanego tego samego dnia, znajdował się 150 metrów poniżej szczytu Kasprowego Wierchu. Zwycieżyli zawodnicy niemieccy. Najlepszy z Polaków Bronisław Czech był na miejscu 20, z czasem 4: 00 : 21, Jan Schindler z „Wisły” był 22, Karol Zając 26, a Marian Zając – 32. Z Polek  najlepsza była Zofia Stopkówna, na miejscu 19 z czasem  4: 25 : 25, 21 była Maria Marusarz, 23 Jadwiga Bornetówna, a 24 Beckerówna Helena. Kasprowy miał jeszcze drugą trasę zjazdową „FIS 1”, popularną „jedynkę” na której rozgrywano zawody narciarskie do lat sześćdziesiątych. Teraz słynna onegdaj „dwójka” już zarosła. Na Goryczkowej dopełniło się też życie bohaterki „fisu” z 1939 roku – Zosi Stopki – Olesiak Marcinowskiej, gdy w marcu 1956 wielka lawina zeszła z Czuby Goryczkowej i zniosła schronisko Marcinowskich na Goryczkowej. po wojnie na Kasprowy  przyszła generacja nowych zawodników; Barbara Grocholska, warsztat narciarski prowadził niezmordowany Stanisław Wawrytko II – „Ciostko”.

Narciarskie nazwy…

Kasprowy ma nawet w narciarskim swoje nazwy w terenie nazwane przez narciarzy. Jest więc „Żleb Marcinowskich”, nazwany tak na pamiątkę małżeństwa Zosi i Władysława Marcinowskich, którzy zginęli w lawinie, która poszła tym żlebem w marcu 1956 r. Jest „Żleb Roja” i „Żleb Bryji”. Zakręt nartostrady z Goryczkowej do Kuźnic, w kształcie litery „S” nazywany jest „esem”. Na tej samej Goryczkowej, bulę, która wyrzucała narciarzy w czasie zawodów nazwano „hopką”. Są dawne, pamiętające czasy chwały polskiego narciarstwa zjazdowego, częściowo pozarastane trasy „FIS 1” i „FIS 2” i słynne na niej „padaki”.

Słoneczny Pan o kolejce na Kasprowy Wierch

Kornel Makuszyński, człowiek obdarzony bodajże najbardziej żywym piórem napisał w latach 30. felieton o kolejce na Kasprowy Wierch. O to fragmenty tego felietonu pod tytułem  „Hej, Kolejka, kolejka!”:

„O żadnym pisarzu, co dostał nagrodę, tyle złego nie mówiono, co o niej, aktorka o aktorce nie zdoła przez dwa lata tyle powiedzieć, chociażby terkotała jak maszynowy karabin, premier, który odszedł, łagodniej się naśmiewa ze swojego następcy. Gdyby to kolejka na Kasprowy miała chociażby odrobinę wstydu, obwiesiłaby się na stalowej linie albo rzuciłaby się w przepaść…..Wielki halny wiatr przeleciał nad Tatrami i przyniósł tysiące, tysiące gazet. Jedne krzyczały: „Hańba! „Niech żyje”! – krzyczały inne. Patrzyłem na ten huragan z boku, nie śmiejąc wchodzić „pomiędzy ostrza potężnych szermierzy”. Można było dostać po łbie, dyskusje bowiem odbywały się z ogłuszeniem. Każdy z nas słyszał o tej srogiej wojnie i o zdobywaniu wzgórza 1988. A że wreszcie szczęśliwie ucichło. Nie przypominajmy jej przeto. –”I po cóż serce jadem wspomnień poić”

            Argumenty – było ich siedemnaście tysięcy czterysta siedem i mądrych i niemądrych – spełzły, wyblakły, stajały. Dla nieświadomego czytelnika stała się ta kasprowa wojna przeraźliwie nudna. Gdybym teraz przypomniał jej dzieje, pan redaktor w interesie czytelników, ogłuszyłby mnie jednem uderzeniem pięści, a trzeba widzieć tę piąstkę !…  Ha !

            „Jadę, więc jestem” – powiada kolejka. Nie ma o co toczyć sporów. „Trzeba tę rzecz skończyć” ! Najbardziej zawzięci i nieprzejednani, aby  czymś ukoić wzburzone serce, niech się zajmą jedna górską pracą, niech zabliźnią tę okropną żywą ranę, którą zadali górom, wygrzebawszy w ich piersi ohydne, poczwarne kamieniołomy. Niech tam sadzą wytrzebiony las, pokutnemi polewając go łzami. Wspaniała to będzie praca, skoro będzie dokonana z ta chmurną zawziętością, z jaką budowano kolejkę.

            „Si parva magnis comparare licet”, po raz drugi przy tej kasprowej okazji oglądaliśmy pyszne szaleństwo pracy: Pierwszy raz w Gdyni, teraz w górach.  Kolejka, czy nie kolejka – praca była niesłychana. Ani mróz, ani wicher, ani przepaście nie odstraszyły tych cyklopów, co kuli w skale i dźwigali głazy, betony i żelaza na wysokość 1988 metrów ponad poziom mizeractwa, łataniny, tandety, kiepskich bruków, nieszczęsnych dróg i walących się domów. O tym należy mówić z głośnym zachwytem.

                Najbardziej zajadły przeciwnik musi przyznać, że ta budowa jest dziełem po siedemkroć wspaniałym. I pięknym, prawdziwie pięknym. Gdy spojrzeć z Hali Kondratowej na budynek na Myślenickiej Turni, wielką radością muszą się napełnić smutne polskie oczy, wydźwignięto tam szare, jak skała, zamczysko z pnia skały, jak jej kamienny konar wyrośnięte. Pysznie zlało się z krajobrazem, ani go nie rani, ani go nie mąci. A ten budynek najwyższy na Kasprowym szczycie, ledwie widny, komuś, co nie wie o jego istnieniu, wydaje się wielkim kamieniem, co wyrósł przez noc…Na kolejkę nie można się dostać… Za mojej pamięci, a o tym czasie wałęsał się po Zakopanem jeden kulawy pies i nudził się jak krytyk w teatrze. Teraz coś się takiego porobiło, że mowy nie ma o dostaniu się do autobusu, człapiącego do Kuźnic. Pełno, jak kupców na licytacji. Aha! Więc biedne Zakopane wygrało wielki los. Zanotujmy to czym prędzej, że kolejka stała się błogosławieństwem dla Zakopanego, zapomnianego przez wszystkich. Przy jej kasie ludzie w ogonku, tak że  trzeba sprzedawać „miejscówki”. Narciarze zdobywają miejsca szturmem, bo to droga do śnieżnego kraju, do którego trzeba się było drapać mozolnie przez kilka godzin. Teraz czort śnieżysty dociera tam równo za minut piętnaście, świeży  i mocny. Siedzi tam przez cały dzień i szaleje. Z tego szaleństwa będzie ten zysk, że na przyszłej Olimpiadzie nie będą jechały patałachy, lecz świetnie zaprawieni zjazdowcy. Zanotujmy i to czym prędzej.

       Co mi tam jednak narciarze! Taki drab, co ma łydy z hikoru, a zęby ze stali, zawsze się na jakiś szczyt dostanie. Ala ja jestem sędziwym i czcigodnym człowiekiem, który z największym trudem dźwiga ciężar troski na trzecie piętro. Czy sędziwy i czcigodny człowiek mógłby w zimie dostać się na wysokość 1988 metrów ? Znieśliby go woreczku, jak proszek, albo ktoś litościwy przyniósłby rodzinie parę zębów i oko. A ja byłem wczoraj na Kasprowym ! Przysięgam, zresztą ludzie mnie widzieli… Starszy, szanowni, poważni ludzie, którzy nie lżą. Zanotujmy i to czym prędzej, że w dniu osiemnastym marca na wysokim szczycie tatrzańskim stało w zachwycie około setki i siwych, i starszych, i młodych, co po raz pierwszy  w życiu oglądali cudo cudów, co po raz pierwszy widzieli tatry w pełnej chwale, że zachwyt swój bezimienny znieśli na padół płaczu, podatków, nędzy, szarości, i zgrzytania zębów. Znieśli błękitność w oczach i w sercu, zdumieni, przejęci i przez kilka słonecznych godzin szczęśliwi…Wszystko tu jest czyste i piękne… Tak czyste i tak piękne, że obcy sobie ludzie uśmiechają się do siebie z rozrzewnieniem. Płakać się chce, że trzeba stąd odejść. Odchodzimy jednak – przebaczcie ten liryzm! – jakby wykąpani w lazurze. Jacyś szczęśliwi, bardzo szczęśliwi! Powrócimy jednak szybko, bo jeszcze tu tylko mieszka radość słoneczna.

Niech Pan Bóg da zdrowie temu, co wymyślił tę kolejkę, którą można świat opuścić i po piętnastu minutach znaleźć się tak wysoko, że ręką można dotknąć słońca {Kornel Makuszyński}.

Kornel Makuszyński wspaniale zakończył niniejszy wywód o Kasprowym i dzięki mu za te piękne słowa o kolejce, dzięki której naprawdę na kilka chwil możemy oderwać się od ZWYKŁEGO ŻYCIA i dostać się w krainę błękitu i rześkiego powietrza, by pobujać na nartach po wymarzonym „firnie” lub „puchu” i pojeździć, a narty to, jak wie każdy, najmniejszy nawet podlotek z Podhala, pierwszy sport na ziemskim padole.

Kasprowy zmienia się.

Nie ma już „Ciostki’ w jego warsztacie. Zmieniły się trasy, ich przygotowanie, stroje i sprzęt narciarzy, ale pozostała radość płynąca z uprawiania narciarstwa na stokach „Świętej góry”. Nową jakością i wspaniałym pomysłem, jednoczącym środowisko „ludzi Kasprowego”, jest organizowana od 2007 r. msza święta narciarzy. Organizują ją Rafał Sonik i Marek Gajewski.

Po niebie mknie kolejkowy wagonik. Teraz zmodernizowany z nowoczesnym wyglądem i designem. A kiedyś? O dawnym wagoniku krążyły przeróżne anegdoty. Kiedyś przewodnik tatrzański, Józef Krzeptowski miał taką grupę, z którą nijak nie mógł sobie dać rady. Zabrał więc turystów do kolejki na Kasprowy Wierch. W Kuźnicach chciał im poopowiadać o Kasprowym, narciarzach, ale nikt nie uważał i go nie słuchał. W kolejce już nic nie mówił. Tylko mocno złapał się za uchwyt. Tak mocno, że aż krople potu wyszły mu na czoło. Zauważyła to jedna z turystek i zapytała przewodnika: – Dlaczego Pan się tak mocno trzyma uchwytu? Ujek odpowiedział: – Bo ostatnio, jak sie dno kolejki urwało, to tylko Ci przeżyli, co się trzymali. Od tej chwili w kolejce zapadła absolutna cisza.

Ludzie Kasprowego…

Ludzie Kasprowego.

Ciekawa to społeczność.

Młodsi i starsi.

Alpejczycy. Pracownicy kolei. Olimpijczycy. Kasprowy znali nawet biegacze: gazda schroniska na Kondratowej Stanisław Skupień, jego syn Andrzej, a także słynny spiker zakopiańskich zawodów, Zdzisław Motyka.  Kolejne pokolenia zakopiańskich narciarzy poszły w ich ślady i zakochały się w Kasprowym. Słynny „Rynio” Ryszard Ćwikła, Jan Bachleda to symbole, ikony polskiego narciarstwa. Ale ikony o ludzkich twarzach, z uśmiechem na twarzy. Pełni dynamiki, przebojowości, radości życia, życzliwi ludziom. Taką radość widziałem w oczach Andrzeja Wojtycha, pracownika obserwatorium, który zmarł na nartach na Goryczkowej. Czy może być piękniejsza śmierć? Jak mówią, jakie życie taka śmierć. Czy pamiętasz? Wysportowaną sylwetkę Piotrka Malinowskiego, podbiegającego na fokach na Kasprowy Wierch. Maćka Gąsienicy-Mikołajczyka, który tak pięknie jeździł na nartach i tak wcześnie się minął. I Marka Łabunowicza „Maję” i Bartka Olszańskiego, Ujka Józka Krzeptowskiego, Stanisława Gąsienicę-Byrcyna, Tadeusza Gąsienicę-Giewonta i innych ratowników Pogotowia Tatrzańskiego. Oni, ratując ludzkie zdrowie, nadają pracy w górach nowy wymiar. Czy pamiętasz? Andrzeja Kruka z Kondratowej, który szeroko wyciągniętą prawicą zawsze witał swoich przyjaciół i narciarzy w schronisku. Wreszcie święty Jan Paweł II odwiedził szczyt Kasprowego, by jeszcze raz nacieszyć oczy Górami, które kochał.

Czy pamiętasz?

Jaki był „Ujek” Józef Uznański, którego skok z kolejki do Żlebu pod Palcem trafił już do tatrzańskiej legendy? Odeszli. A tak niedawno tu byli. Siedzieli wśród nas. Śmiali się i żartowali. Naszym zadaniem jest, by choć trochę przetrwali. Tu, na Kasprowy Wierchu. Więc nie pytajmy, komu bije dzwon? On bije nam wszystkim. Tym z niebiańskiego Kasprowego, którzy odeszli i nam, tu na Kasprowym zgromadzonym.

Bo tylko będąc wspólnotą Pozostaniemy.

Razem.

Na naszym Kasprowym.

Tekst: Wojciech Szatkowski/Muzeum Tatrzańskie

Wpisz szukane wyrażenie