Tajemnicze Tatry, część 23 Legenda Kamienistej
Czekanie na śnieg i prawdziwą zimę umilają wspomnienia dawnych wypraw. Mam nadzieję, że i dla Państwa, Czytelników strony internetowej Muzeum Tatrzańskiego, są one przyjemne. Niedawno pisałem na FB o zjeździe na nartach skiturowych z Wołowca. Teraz sięgam po jego wschodnią „sąsiadkę” z grani – Kamienistą. „Nasiąknięty” lekturą książki Wandy Gentil-Tippenhauer i Stanisława Zielińskiego „W stronę Pysznej” i przewodnika narciarskiego Józefa Oppenheima z 1936 r., przypominam kilka dawnych opowieści związanych z tym pięknym, tatrzańskim szczytem.
Kamienista – czyli Babie Nogi
Zanim zaczniemy, to, co najprzyjemniejsze, czyli opowieść zimowej wyprawie na Kamienistą czas na pewne wprowadzenie. Kilka słów o szczycie, z którego zjechaliśmy. Kamienista (słow. nazwa Veľká Kamenistá), dawniej nazywana wśród turystów polskich, a zwłaszcza górali, Babimi Nogami – to dwuwierzchołkowy szczyt (wierzchołek słowacki o wysokości 2126 m, polski 2121 m) położony w głównej grani Tatr. Od sąsiadującego na zachód Błyszcza (2159 m) oddzielony jest głęboko wciętą Pyszniańską Przełęczą (1788 m), a od sąsiadującego na wschód, także dwuwierzchołkowego, Smreczyńskiego Wierchu (2066 m) – Hlińską Przełęczą (1906 m). W jej rejonie główna grań Tatr zmienia swój kierunek na północno wschodni. Ciekawostką jest tutaj największy rów grzbietowy, o długości około 720 metrów, ok. 30 metrów głębokości i 10 metrów szerokości (tak podają Kunicki, Szczerba, Polskie Tatry Zachodnie. Monografia – przewodnik, s. 234).
Po szczytach tych i przełęczach przebiega granica słowacko-polska. Kamienista jest zwornikiem: na południową, słowacką stronę odchodzi od niej długi grzbiet Hlina, przypomnijmy: w czasach Józefa Oppenheima cel przepięknej wycieczki graniowej na nartach. Została ona opisana w przewodniku narciarskim „Opcia” z 1936 r., jako wycieczka narciarska nr 32. Kamienista wznosi się nad trzema dolinami: Pyszniańską (od strony polskiej), Kamienistą i Doliną Hlina (Słowacja). Z grani pomiędzy wierzchołkiem Kamienistej, a Hlińską Przełęczą odchodzi w północno-zachodnim kierunku drugi grzbiet zwany Dolinczańskim Grzbietem. Z przeciwnej strony, z grani pomiędzy wierzchołkami Kamienistej, a Pyszniańską Przełęczą opada jeszcze jeden, niski, krótki i mało wybitny Babi Grzbiet. Nim właśnie Oppenheim zalecał podejście na Pyszniańską Przełęcz w warunkach lawiniastych. Na północną, polską stronę Kamienista opada 500-metrowej wysokości bardzo stromym stokiem do Doliny Pyszniańskiej (odgałęzienie górnej części Doliny Kościeliskiej). W ścianę tę wcięty jest długi (długość 1600 m) żleb Babie Nogi, z którego wypływają źródła Babiego Potoku. Kamienista zbudowana jest ze skał metamorficznych i alaskitów. Według Maksymiliana Nowickiego (1876 r.) występujące na Kamienistej spękania to przykład: – rozsadzającego działania wody. W pobliskiej grani w kierunku Smreczyńskiego Wierchu występują potężne rowy grzbietowe, największe w polskich Tatrach (jest tam charakterystyczne miejsce do biwakowania, dla tych, którzy podążają granią główną Tatr, miejsce położone w wygodnym zagłębieniu, otoczone murkiem ze skał, chroniącym przed porywami wiatru).
Dawniej Kamienista aż po wierzchołek była wypasana (tereny pasterskie Hali Pysznej), przez pasterzy polskich. Górale z Klikuszowej, którzy pasali tu owce, wyrabiali znakomite w smaku sery, tzw. Brusy/bruski. Od bujności tutejszych łąk halę i dolinę nazwano Pyszna. Pierwsze wejście zimowe na Kamienistą – Mariusz Zaruski z innymi narciarzami, w tym ze Stanisławem Barabaszem, miało miejsce w 1909 r. Odnotowano, że na szczycie turyści zobaczyli stadko (kierdel) 11 kozic. Ciekawe, że w archiwum po Stanisławie Barabaszu, w zbiorach Bogusława Dvořaka, jest kilka fotografii, odnoszących się do tego wejścia. Po raz pierwszy publikujemy je w „Górach”. Pokazują one grupkę czterech narciarzy-turystów w drodze na szczyt i na wierzchołku Kamienistej. Barabasz uwiecznił trudy tej wyprawy na płytkach szklanych. Cudownie, że ocalały.
Śladami Mariusza Zaruskiego i Stanisława Barabasza
Niedługo później, bo w 1913 r., zjazd narciarski z Kamienistej zachwalał ekspert ski-turingu z czasów pionierskich polskiego narciarstwa, słynny Mariusz Zaruski w swoim przewodniku „Przewodnik po terenach narciarskich Zakopanego i Tatr Polskich”, Zakopane 1913, wydany nakładem Sekcyi Narciarskiej Tow. Tatrzańskiego. Wycieczka na kamienistą nosi u niego numer 50 i jest opisana na s. 80-81 przewodnika. Pisał on między innymi: – Piękna wysokogórska wycieczka o charakterze turystycznym. Droga: od schroniska Sekcyi Narciarskiej Tow. Tatrz. na Hali Pysznej. Wejście: ztąd kierujemy się za czerwonymi znakami zrazu na południe i przebywamy hale z szałasami, poczem polaną łagodnie wznosimy się w tym samym kierunku; wydostajemy się na dość spadzisty próg (wśród lasu) i niebawem zaczynamy stopniowo skręcać ku południowemu-wschodowi, na stoki grzędy, opadającej dość bystro z zachodniego ramienia Kamienistej, a oddzielającego Halę Pyszną od Małej Pysznej Dolinki. Z górnego tarasu tego zbocza zwracamy się znów na południe. Przed nami przełęcz, od której ku nam schodzi w rodzaju grzędy wybrzuszenie terenu. Kierujemy się na tę wypukłość i, trzymając się bliżej Kamienistej, gęstymi zakosami stromo wznosimy się do przełęczy, którą osiągamy w 2 1/4 g. po opuszczeniu schroniska (…) na Pysznej. Z przełęczy można zjechać przez Dolinę Kamienistą do Pod Bańskiej. Ztąd zwracamy się na wschód i, idąc granią lub w pobliżu grani po stronie południowej w 1 1/4 g. wchodzimy na szczyt Kamienistej (od schroniska na Pysznej 3 1/2 g., od Pisanej 5 3/4 g. Widok ze szczytu równie rozległy jak piękny. Na wschodzie W. Smreczyński (2068), Dol. Cicha, W. Kopa Koprowa (2053) Krzyżne Liptowskie (2040), za niemi potężna piramida Krywania (2496), ku północy Tatry Wysokie. Na południu węgierska równina z Niżniemi Tatrami na widnokręgu. Na zachodzie Błyscz i Bystra (2250), na północy Dol. Kościeliska i Kominy Tylkowe (1826), bliżej Ornak (1861). Zjazd tą samą drogą. Od szczytu do Przełęczy Pyszniańskiej jedziemy stokami południowymi w niedalekiej odległości od grani.
Tyle Zaruski.
Właściwie jego opis nie wymaga już dalszych uzupełnień. Był mistrzem.
Obecnie szczyt Kamienistej jest niedostępny turystycznie i nie prowadzi nań żaden znakowany szlak turystyczny (obszar ochrony ścisłej „Pyszna, Tomanowa, Pisana”). Na pobliską Pyszniańską Przełęcz prowadzi po słowackiej stronie niebieski szlak turystyczny z Podbańskiej (słow. Podbanské), przez urokliwą i pustą przeważnie Dolinę Kamienistą. To dawna droga zbójników, przemytników, a w czasie II wojny światowej kurierów tatrzańskich.
Zjazd Oppenheima z Kamienistej wprost w „Babie Nogi”…
Ponad Pyszną dumnie wznosi się skalisty szczyt Kamienistej. Na północ spada z wierzchołka wielki żleb skalny, nazwany przez kogoś „Babimi Nogami”. Wiosną jest często, nawet do połowy maja, wypełniony wymarzonym firnem. Zjazd jest stromy, a jego górne fragmenty mają nastromienie ok. 40 stopni. Jego zaletą jest długość ponad 1,6 km, najpierw żlebem, a potem lekkim trawersem do Niżniej Pysznej Polany. Przypomnijmy jedną z sytuacji dotyczących zjazdu z Kamienistej w „antycznych” czasach tatrzańskiego narciarstwa. Dotyczy ona znanej i lubianej wśród narciarskiej braci postaci Józefa Oppenheima. Szczyt Kamienistej był celem wycieczki narciarskiej, w której brał udział Oppenheim. Po osiągnięciu szczytu narciarze rozpoczęli zjazd żlebem. Natrafili wtedy na lód i twardy śnieg. Bractwo stanęło, ale Opcio nie chciał czekać. – Oppenheim, zniecierpliwiony zwlekaniem puścił się na los szczęścia po szreni. Kiepskie narty nie wytrzymały pędu po stromiźnie i Józio machnął kozła, upadł i poleciał wprost w Babie Nogi… Towarzysze struchleli. Józio, wymachując bambusem, spadał w zawrotnym tempie. Wreszcie znieruchomiał, hen, na samym dole. Nie reagował na wołania, choć towarzysze raz po raz krzyczeli „Józiu! Józek!”. Nie odpowiadał ani głosem, ani ruchem. Markotni przyjaciele ruszyli po towarzysza. Minęły aż dwie godziny zanim przyjaciele dotarli do nieprzytomnego Józia. Żył, ale jedyną oznaką życia były nieustanne mdłości. Nie był w stanie poruszyć ręką ani unieść głowy. Uratował go bambus, który przytomnie do końca ściskał w dłoni i którym ryjąc w śniegu, uchronił się od rozbicia o skałki lub kamienie. Przeniesiono Józia do schroniska na Pysznej. Tam trzy dni bawił w „bałtyckim porcie”. Potem torsje ustały i Józio o własnych siłach powlókł się na Łukaszówki. (W stronę Pysznej, Warszawa 1987, s. 33). Jak widać spadanie przez Babie Nogi skończyło się dla Oppenheima szczęśliwie. Tę drogę narciarską z Kamienistej blokują obecnie przepisy TPN. Pyszna, a więc i w tym masyw Kamienistej, są obszarem ochrony ścisłej. Wejście tam jest obecnie zabronione. Szanujemy te prawa i nie naruszamy spokoju rezerwatu.
Zjazd Oppenheima granią Hliny 1922
Wróćmy więc teraz do pamiętnej wiosny 1922 roku. Zakopiańscy narciarze pod wodzą Józefa Oppenheima Opcia planują wspaniałe, wysokogórskie przejście. Wreszcie nadchodzi ten dawno oczekiwany moment: jest pogoda – ruszają w góry! Ta „wyrypa”, jak wynika z marszruty, należała do najciekawszych, w jakich Oppenheim wziął udział. Kompania była godna – sami ludzie doświadczeni w turystyce zimowej i letniej, świetni narciarze, obdarzeni dobrą kondycją, co w górach przy długiej trasie wyjątkowo się przydaje. Bazą wyjściową okazała się ponownie Pyszna. Pierwszy dzień spożytkowano na dojście do schroniska. Uczestnicy wyprawy przejechali furmanką konną z Zakopanego do Kir, a stamtąd, już na nartach, w dwie – trzy godziny dotarli do pyszniańskiego schroniska. Właściwa „wyrypa” zaczęła się dopiero drugiego dnia. „Wyrypiarze” kolejno budzili się, potem jedli śniadanie – jajecznicę na maśle lub na bekonie albo z kiełbasą, jak kto woli. Do tego pili gorącą mocną kawą lub herbatę. Towarzystwo powoli rozkręcało się, wyrywało się z letargu. Uzupełniano zapasy na drogę, pakowano kanapki, gotowano wodę na gorącą herbatę. Przed opuszczeniem schroniska starannie wygaszono ogień pod piecem, a budynek zamknięto „korcobą”. Narciarze założyli foki na narty, sprawdzili sprzęt. Gotowe – więc można ruszać! Podchodzili śladem Oppenheima, gęsiego, piękną widokowo Wyżnią Pyszną Polaną wśród wielkich, ale nie za gęsto rosnących świerków. Polana 150 Wojciech Szatkowski Józef Oppenheim – przyjaciel Tatr i ludzi otwiera się na południe, stanowiąc wrota do Tatr. Właśnie w te wrota, do wspaniałych gór Opcio prowadził swoich towarzyszy. Następnie przez Siwe Sady pełne kosówek i jarzębin narciarze osiągnęli niewielki kociołek pod Pyszniańską Przełęczą (1788 m). Po lewej ręce, patrząc ku górze, mieli Babi Grzbiet, którym podejście Oppenheim zalecał w razie warunków lawiniastych. Ich celem było położone powyżej wśród skałek siodło przełęczy. Jest to dość zdradliwe miejsce i rzadko zdarza się, by udało się wejść na samą przełęcz na nartach. Nie pozwala na to stromizna, około 35 stopni, ale nie ona zamyka bramę ku przełęczy. Stromy stok jest wygładzony i zlodzony za sprawą wiatru. Czasami śniegu jest mało, za to dużo więcej lodu. Towarzysze Oppenheima zakładali raki i w pocie czoła pięli się na przełęcz z ciężkimi nartami na ramieniu. Ostatni fragment podejścia prowadzi trawersem w prawo bardzo eksponowanym terenem, jest tam przeważnie niewiele śniegu. Nogi w butach wyposażonych w kolce raków ślizgają się na śliskiej skale, a w dole utrudniają narciarzom zadanie ledwo przykryte ostre granitowe skałki. Jeszcze krok, chwila wysiłku i… przełęcz zdobyta. Temu wejściu w pogodny dzień, bo tylko w taki warto się porywać na taką trasę, towarzyszyło uczucie, o którym w górach nie można zapomnieć. To zachwyt przestrzenią, majestatem i potęgą gór. Oppenheim umiał się zachwycić górami. Widać to w jego tekstach, fotografiach i trasach. I tym zachwytem starał się zarazić swoich towarzyszy. Zresztą byli to ludzie bardzo do niego podobni, więc specjalnie przekonywać ich do piękna i istoty świata gór nie trzeba było. Potrzebowali za to osoby, która ich w ten świat poprowadzi. Tą osobą był niewątpliwie Oppenheim. Temu zachwytowi towarzyszyła więc cisza, bo słowami żaden człowiek go wyrazić nie zdoła – nawet ktoś tak bliski gór jak Oppenheim. Ludzie lubili z nim chodzić w góry. Był dla nich nie tylko dobrym przewodnikiem i zawsze wesołym kompanem wypraw. Jego obecność gwarantowała też fachowość górskiej roboty. A tylko taki ktoś potrafi pociągnąć za sobą innych. Oppenheim miał charyzmę i to ona zjednywała mu ludzi. Z Pyszniańskiej Przełęczy na szczyt Kamienistej (2122 m) prowadzi na stronę wschodnią dość szeroka i średnio stroma grań, właściwie grzbiet górski. Podejście ma około trzystu metrów przewyższenia. Przy idealnych warunkach można nim iść, dość stromymi zakosami, na nartach z fokami. Przy oblodzeniu wypada kontynuować podejście w rakach. Po około godzinie podejścia Oppenheim i jego „wyrypiarze” weszli na polski i potem na słowacki wierzchołek Kamienistej. Na pewno pamiętamy opowieść, że kiedyś Opcio zjeżdżając na północ, zaliczył karkołomny upadek w Babie Nogi. Tym razem wybrał zjazd na południe, w stronę Liptowa. Po odpoczynku, który według górskich zasad Oppenheima był konieczny na tak długiej trasie, następował zjazd.
Ten zjazd z Kamienistej długą granią Hliny na południe do Doliny Kamienistej i dalej do Podbańskiej to esencja narciarstwa wysokogórskiego w wydaniu oppenheimowskim. Prowadzi on szeroką granią, najpierw dość stromym jej odcinkiem, z kilkoma niewielkimi podejściami, które można strawersować, na Hliński Wierch, a potem stromym stokiem, w prawo, do dna doliny. Hlina urzeka. Jak ktoś tam był, to wie. Ta długa grań o wystawie południowo-wschodniej ma trzy kilometry długości. Jest wystarczająco szeroka, by cały czas, bez żadnych problemów, poruszać się nią na nartach. W kilku miejscach ma dogodne stoki, którymi, w zależności od potrzeby i fantazji, można opuścić grań w prawo i zjechać do Doliny Kamienistej. Zjazd nie jest jakoś ekstremalnie stromy, ale za to wyjątkowo przyjemny, bo jego długość przekracza siedem kilometrów i ma 1300 metrów przewyższenia. Każdy, kto orientuje się w parametrach „wyrypiarskich”, powie, że to zjazd z górnej półki i będzie miał absolutną rację. Nie koniec atrakcji na tym. Na wiosnę słońce szybko ogrzewa południowe stoki Doliny Kamienistej, które oferują firnowe śniegi, przynajmniej około południa. Po południu natomiast, wskutek zbyt długiego nagrzewania przez słońce, wspaniały, puszczony na kilka centymetrów firnik zamienia się w „papę” czyli śnieg mokry i tępy. Wymaga on smarowania desek i odbiera narciarstwu przyjemność.
Myślę, że Opcio tak poprowadził zjazd, że jego ekipa cieszyła się doskonałym śniegiem. Łuk za łukiem, narciarze pod wodzą naczelnika TOPR opuszczali się w długą Dolinę Kamienistą. Zjazd wysokogórski jest spadaniem w dół długim lub krótkim skrętem ku dnu doliny. Na stromiznach upaja ekspozycją, będącą sprawdzianem umiejętności technicznych, w lesie zachwyca szybkimi skrętami pomiędzy świerkami lub bukami. Wywołuje salwy śmiechu przyjaciół przy upadkach i uśmiech szczęścia przy przejeżdżaniu przez zamarznięty potok… Nie dziwota, że taki właśnie rodzaj narciarstwa zainteresował Oppenheima. Odpowiadał on jego pojmowaniu górskiej wolności, przyjaźni i partnerstwa. Zjazd Kamienistą w gronie wspaniałych ludzi z pewnością należał do chwil, które Opcio bardzo dobrze zapamiętał… Ta trasa, wymyślona przez Oppenheima, należy do jego najwspanialszych tatrzańskich zjazdów. Trzeba przyznać, że miał oko, wyszukując tę narciarską drogę na południe Tatr. Aż trochę szkoda, że dzisiaj cały masyw Kamienistej jest rezerwatem i nie wolno oficjalnie poruszać się tam na nartach skiturowych. W przewodniku Oppenheima z 1936 roku trasa ta ma numer 32 i jest opisana w jego stylu – z fantazją oraz precyzją: „jedziemy cały czas granią aż do stromego lasu, który wyprowadza nas na polany, przytykające do ujścia Doliny Kamienistej. Na przełęczy wita nas, po południowej stronie, pięknie nachylony teren, którym zjeżdżamy śmiało do dna doliny, aż do napotkanego po drodze szałasu. Jedziemy coraz łagodniej, trzymając się raczej prawej strony stoków, przez lasy i zręby, do dużej polany, na której stoją szałasy. Dalej drogą wysokopiennego lasu, która wyprowadza nas na wielkie przestrzenie otwartych, łagodnie nachylonych polan. Zjeżdżamy dość długo niemal prosto w dół, aż do dużego potoku z Dol. Cichej i Koprowej. Skręt w lewo. Trzymamy się brzegu potoku aż do mostu, po przekroczeniu którego trafimy na tabliczkę »Pod Bańska«. Drogą leśną w prawo podchodzimy do leśniczówki w Pod Bańskiej”.
Ekwipunek narciarza wyruszającego w góry…
Ważny na tej „wyrypie” jest ekwipunek. Należy wziąć raki, czekan, lawinowe ABC. Wracając do Oppenheima, przypomnijmy cytat z jego przewodnia, który dotyczy ekwipunku na wycieczce narciarskiej: – Doświadczenie najlepiej poucza. Radzimy jednak zbytnio ostatnich krzyków mody Poireta czy Wortha zbyt zapalczywie się nie trzymać. Góry mają swoje przedpotopowe wymogi, a krawcy swoje nowoczesne fantazje. A przy wietrze lub kurniawie tatrzańskiej, na dwóch tysiącach metrów wysokości, lepiej być szczelnie po dziadowsku owiniętym, niż modnie podkasanym. Wyga narciarski wyruszając w góry, przy najlepszym stanie barometru i najczarowniejszej pogodzie, pakuje do plecaka ekwipunek arktyczny: dwa swetry, zapasowe skarpetki, okulary (obowiązkowo), dwie pary rękawiczek (jak ci wiatr jedną na grani porwie – to co?, czapkę i szal na gębę od wypadku! Na ogół to zupełnie wystarcza, plus koszula na ciele, spodnie na nogach, buty na kończynach dolnych, zaś pantofle w plecaku. Nieprzemakalne bowiem obuwie turystyczne, szczególnie wiosną, między bajki włożę-przynajmniej u nas w Tatrach....{J. Oppenheim, Szlaki narciarskie Tatr Polskich, Kraków 1936}. Ciepła kurtka oczywiście jest przydatna, ze względu na częste na Kamienistej „przeciągi”. My zastaliśmy dość silny wiatr boczny. Nie było zimno, ale wiatr był dokuczliwy.
Nauka, idąca z gór…
Jedna porada dotycząca gór. Jeżeli danego dnia warunki nie puszczają – odpuśćmy. Góry też miewają gorsze dni i humory:) świetnie o tym opowiada znany narciarz ekstremalny Douglas Coombs w filmie „Steep” („Stromizna”). Jeżeli danego dnia czujemy wyraźnie, że nie idzie, coś jest nie tak – przełóżmy tę wyprawę na inny, lepszy termin. Czasami na taki wymarzony dzień warto poczekać nawet kilka lat. To nasza „cywilizacja” wykształciła u wielu przekonanie, że ważny jest w życiu pośpiech, że wszystko jest OK, że większość projektów musi się od razu udawać, być „cool” i najlepiej na luzie. Ale to nieprawda. To jest fałszywa iluzja. Na prawdziwe wartości i ważne rzeczy w życiu warto poczekać. Na zjazdy też.
Zresztą pytań podobnych i przemyśleń jest oczywiście więcej. Góry skłaniają do myślenia i działania. Zawsze takie są.
A może po prostu szukamy WOLNOŚCI w górach? Wolność w życiu jest przecież najważniejsza. Zdobywca Annapurny, francuski wspinacz Maurice Herzog, napisał w roku 1951: – Góry były dla nas naturalną areną, gdzie, igrając na krawędzi życia i śmierci znaleźliśmy wolność, której szukaliśmy na oślep i której potrzebowaliśmy jak chleba. Ks. R.E. Rogowski napisał: – Wszystkie góry Ziemi są przestrzeniami wolności. Jeżeli czujemy, że rozpacz, że zwątpienie, że bolesne poczucie porażki czołgają się ku nam jak mgły na przełęczy, trzeba wtedy „uciekać w góry”. Niektórzy uważają, że tylko w Górach ich życie ma sens. Wanda Rutkiewicz w 1986 napisała: – Tu, w górach, coś ode mnie zależy – na dole jestem tylko elementem układów. Więc, co nas tak naprawdę najbardziej urzeka, kręci tam – wysoko? To pozostanie dla każdego z nas tajemnicą i otwartym wciąż pytaniem bez odpowiedzi. Może dobrze, że tak jest, iż wciąż czegoś w tych Górach szukamy. Każdy odpowie na nie inaczej. Każdy z nas ma przecież swój wyśniony Mt. Everest, gdzie znajduje spokój, przyjaźń oraz wolność.
I siebie.
Tekst: Wojciech Szatkowski/Muzeum Tatrzańskie