Co nowego w muzeum?

Tajemnicze Tatry, odcinek 40 Magiczny świat tatrzańskich szałasów

Tajemnicze Tatry, odcinek 40 Magiczny świat tatrzańskich szałasów

Szałas to słowo pochodzenia wołoskiego i oznacza „schronienie” lub „siedzibę” wywodzi się z języka rumuńskiego. Tradycje paserstwa w naszych najwyższych górach mają kilkaset lat. A jak jest z szałasami pasterskimi w Tatrach dzisiaj? Ten odcinek „Tajemnic Tatr” poświęcamy wciąż żywej w Tatrach kulturze pasterskiej. Coraz więcej drewnianych szałasów tatrzańskich nie wytrzymuje walki z czasem. Jednak w części z nich nadal produkuje się według dawnych zwyczajów sery i żętycę. Świat pasterstwa tatrzańskiego jest bowiem złożony i wielowątkowy. Czuć w nim wciąż ostry dym, słychać zbyrkanie owczych dzwonków i pasterski śpiew… Czuć w nim magię. Tajemniczy świat gór spięty klamrą z życiem góralskich pasterzy nadal trwa w Tatrach. O nim jest ta opowieść.

Szałas, jadwiga, baca, kosor – pasterskie abecadło

Na Podhalu mówi się na szałasy „bacówka” lub „koleba”, a na Słowacji „koszar”, choć i u nas ta nazwa jest znana jako choćby „kosarzyska”. Od dawna znane jest u stóp Tatr powiedzenie: kto mo owce, ten mo, co chce. To prawda. Wypas owiec był ciężką pracą, ale i zarobkiem. Wymagał wytrwałości, bo pracowano przecież bez względu na pogodę. W słońce, deszcze, wiatry i zawieje.  Jedyne schronienie mógł dać szałas – od zawsze był nieodłącznym składnikiem górskiego krajobrazu Tatr, Gorców, Bieszczadów i innych krańców południowej Polski. Niezwykły jest ten świat pasterzy. Od czego zacząć, chcąc go zrozumieć? Przyjrzyjmy się, jak budowano szałasy.

Stawiano je przy lesie, w miejscu zacisznym, zawsze osłoniętym od wiatru. Ważne było, by zbudować go blisko źródła wody. Podstawowym materiałem budulcowym był świerk (smrek). I to przy nim lub pod jodłą umieszczano szałasy. To właśnie tym drzewom nadawano magiczne znaczenie i opiekuńczą moc. Unikano złych miejsc, czyli takich, gdzie ktoś zginął, słychać było dziwne głosy albo pogorzeliska, wierząc, że taki budynek prędzej czy później musi strawić ogień. Szałas był zwrócony wejściem na wschód. Wierzono, że takie właśnie usytuowanie spowoduje, że będzie się darzyło.  Sam proces budowy też był otoczony przez podhalańskich górali magią i specjalnymi przepisami. Nigdy nie budowano szałasu w Suche Dni Wielkiego Postu, a więc w środy i w piątki. Nie stosowano też drzewa uszkodzonego przez piorun. Aby nieszczęścia omijały zbudowany szałas, pod węgłem umieszczano święcone zioła, wosk z paschału i kawałek gromnicy.

Na części dachów zakładano poziome belki (dranice), obciążone kamieniami, które miały chronić dach szałasu przed zerwaniem w czasie najsilniejszych podmuchów wiatru halnego. Do dzisiaj zachowały się takie szałasy z dranicami na Hali Stoły w okolicach Doliny Kościeliskiej. O nich będzie jeszcze mowa. Dachy były też strome, by zimą spadał z nich nadmiar śniegu. Pokryciem były początkowo gałęzie, potem dranice, rzadziej gonty (kładzione w dwóch warstwach). W Tatrach Wysokich materiałem podstawowym był kamień, takie koleby pasterskie były choćby w Dolinie Rówienek pod Świstowym Szczytem. Na dole budowano szałasy oczywiście z drzewa. Natomiast ściany wykonywano z okrągłych, dość grubych żerdzi i uszczelniano je czasem mchem. W podłodze wycinano miejsce na palenisko, nad którym wisiała jadwiga, czyli belka, na której wieszano kociołek (kotlik) do podgrzewania mleka. Najważniejszym bowiem miejscem w szałasie było płonące przez cały czas wypasu ognisko (watra). Miejsce na ognisko było obłożone wielkimi głazami, tak zwanymi skrzyźlami. Obok leżał zawaternik – wielka, drewniana kłoda do podtrzymywania żaru. To właśnie niedaleko ognia znajdowało się posłanie bacy, który był najważniejszy, zaś jego pomocnicy: juhasi i honielnicy spali na rozkładanych na noc derkach lub po prostu na workach wypchanych sianem. Obok szałasów znajdowały się drewniane zagrody dla owiec (kosory) i miejsce do karmienia psów. Blisko nich budowano małe drewniane zadaszone miejsca, gdzie spali juhasi pilnujący owiec. Nazywały się cujki. Szałasami i pasterzami góralskimi fascynował się Tytus Chałubiński – król tatrzański, Eugeniusz Janota – autor pierwszych przewodników tatrzańskich, Walery Eljasz Radzikowski znany działacz TT, Stanisław Witkiewicz i wielu innych. Szałas był przecież miejscem, gdzie można było zorganizować prowizoryczny nocleg podczas wypraw w Tatry (nie było wtedy przecież w górach schronisk górskich), coś zjeść, odpocząć przy ogniu. Uważano to za romantyczny element bycia w górach. I tak było. Górale palili w szałasie watrę i częstowali pierwszych turystów herbatą koloru smoły. Albo zyntycą😊

Oscypek, bunc, zyntyca – szałasowe wyroby

Wyjście z owcami na łąki przepaśnicze następowało w dniu św. Wojciecha – 23 kwietnia. Ruszano uroczyście, z muzyką i śpiewami. Za kierdelem, czyli stadem owiec, jechał wóz z pasterskimi sprzętami, które przed wypasem miał przygotować baca. Obok niego – z przodu stada – szli juhasi i honielnicy, a towarzyszyły im dla ochrony owiec owczarki podhalańskie.

Po dniu św. Jana (24 czerwca) wyruszano z owcami z łąk pod Tatrami na hale. Najpierw na dolne łąki przepaśnicze, a potem wyżej.

– Trawa musiała być urośnięta, jak sie nolezy (na 8 cm), i dopiero wtedy śli my z owcami na Chochołowską – tłumaczył mi baca Jędrzej Zięba-Gal. Z owczego mleka produkowano różnego rodzaju sery, najbardziej popularne to: oscypek, bundz i bryndza.  Oscypek jest zdecydowanie najbardziej znanym w całej Polsce. Powstaje z mleka owczego lub owczego wymieszanego z krowim w odpowiedniej proporcji. Trzeba go dobrze wypucyć, czyli wygnieść, aby wycisnąć z niego resztki mleka. Żądany kształt nadawała oscypkowi drewniana forma (oscypiorka). Potem ser moczono cały dzień w rosole – roztworze wody z solą, co ser konserwowało i dezynfekowało, nadając mu przy tym trwałość.  Dawniej produkowano w niektórych rejonach Tatr sery w kształcie kręgów, tak zwane brusy, z których słynęła Hala Pyszna w Dolinie Kościeliskiej. Należały one do najlepszych. Ważyły około trzech kilogramów, przypominały kamienie do ostrzenia noży. Obecne oscypki są mniejsze, mają wrzecionowaty kształt, w którym foremka odciska różne ładne wzory, ważą około kilograma. Mniejsze serki, w kształcie owiec (redykołki), serc (sercówki) lub jeleni, służyły do częstowania gości. W tatrzańskich szałasach produkowano też ser biały, zwany bundzem, wieszany w szmacie na kołku, by ociekł nadmiar wody.  Jest też bryndza, czyli ser owczy biały wymieszany z solą. A to, co pozostało z produkcji serów w kotliku, jest gotowane i tworzy zyntyce (żętycę) – coś w rodzaju maślanki, która z początku jest słodka, a z czasem kwaśnieje. Piją ją ludzie i pasterskie psy. Jak ktoś ma tak zwany delikatny żołądek, to ostrożnie…

Wypas trwał tradycyjnie do 29 września, czyli do św. Michała Archanioła. Potem następowało zejście owiec z hal – osod – czyli rozliczenie się bacy z pasterzami i właścicielami owiec. Kiedyś pasterstwo było ważną dziedziną gospodarki. Dzięki niemu pozyskiwano sery i mleko, owczą wełnę, ważną dla górskiej mody. Bacowie cieszyli się na Podhalu powszechnym poważaniem. Uważano ich za robotnych, znających się na wielu sprawach. Musieli wiedzieć, jak produkować sery, jak uratować owcę, gdy ugryzła ją żmija, gdzie są zioła i kiedy je zebrać.

Szlaki pasterzy nie prowadziły przypadkowo. Owce prowadzono łatwymi trasami. W dawnych czasach przepędzano je przez Krupówki w Zakopanem do Kuźnic, przez Cyrhlę na Kopieniec. W okresie międzywojennym liczba owiec wypasanych w Tatrach sięgnęła kilkudziesięciu tysięcy. Po powstaniu Tatrzańskiego Parku Narodowego owce zniknęły z gór na blisko 40 lat. Dopiero w czasach „Solidarności” przywrócono ich wypas w Tatrach na zasadach wypasu kulturowego. I w takiej formie trwa do dzisiaj.

Prowadzony jest on na ośmiu tatrzańskich polanach z zachowaniem dawnych receptur, a pasterze powinni nosić regionalne stroje. Od 2007 roku oscypki są drugim produktem regionalnym w Polsce, który jest chroniony prawem unijnym. Unia Unią, ale i tak oscypka specjalnie reklamować nie trzeba. Jest pyszny i bez certyfikatów.

Baca Zięba gościł papieża

Największe skupisko szałasów pasterskich w formie wioski pasterskiej znajdowało się w Dolinie Chochołowskiej. Było ich tutaj około 70, dzisiaj zostało kilkanaście. W jednym z nich bacuje Jędrzej Zięba-Gal. On właśnie przyjmował w swoim szałasie i częstował oscypkami św. Jana Pawła II i jego towarzyszy podczas papieskiej wizyty duszpasterskiej w roku 1983. Papież odbył tego dnia spacer do Doliny Jarząbczej, a potem przyszedł w gości do Zięby. Następnie w schronisku spotkał się z Lechem Wałęsą. Inne skupiska szałasów pasterskich znajdują się na Hali Gąsienicowej, na polanie Kopieniec, gdzie odbywa się święto pasterskie. Powstała nawet książka „Nasz Kopieniec”, wydana nakładem Tatrzańskiego Parku Narodowego. To zbiór  wspomnień o dawnej tradycji i ludziach, którzy ją tworzyli. Spotkaniu pasterskiemu na polanie Kopieniec towarzyszy co roku msza święta i muzyka góralska. Zagląda w to miejsce coraz więcej turystów, gdyż atmosfera spotkania pasterzy jest niepowtarzalna. Sporo jest szałasów w masywie Magury Witowskiej, na Polanie Biały Potok, a także na Spiszu na Polanie Podokólne.

Dzisiaj…

W naszych czasach liczba szałasów jest dużo mniejsza niż kiedyś.

Zostało ich około 60 w całych Tatrach Polskich. A na Słowacji jeszcze mniej. Jeżeli porównamy to z okresem po zakończeniu drugiej wojny światowej, kiedy w Tatrach Polskich było ich około 300, to pozostała ich naprawdę niewielka część. Szałasy mają tabliczki informujące o tym, że są obiektami zabytkowymi. W praktyce nic to nie oznacza i trudno o nie zadbać. Niestety, nadal nocują w nich przygodni turyści, którzy są nieostrożni i nieraz powodują pożary. Częścią z nich opiekuje się Tatrzański Park Narodowy, a część podlega Wspólnocie Uprawnionych Ośmiu Wsi z siedzibą w Witowie. Natomiast postulat ochrony szałasów zainicjowało przed laty Muzeum Tatrzańskie i Wiesław Białas ze Szkoły Budowlanej w Zakopanem.

Niektórych obiektów nie ma nawet na mapach, jak na przykład tego urokliwego szałasu na Kominiarskiej Równi pod Tylkowym Żlebem. Niestety, ostatnio zawalił mu się dach, a zerwanie dachu to dla szałasu oznacza jedno. Śmierć. Tak też zginęły szałasy na Polanie Jaworzyna pod Bobrowcem. Było ich kilka. Ładne szałasy znajdziemy za to w masywie Magury Witowskiej. Niektóre z nich kryje się już jednak nie gontem ani dranicami, lecz blachą, by przedłużyć żywotność dachów. Tworzy to kolorową mozaikę barw, podczas gdy kiedyś dach miał jasnobrązowy kolor, płynnie współgrający z barwą tatrzańskich lasów.

Nieraz zaglądam do tatrzańskich szałasów, by poczuć ich niepowtarzalną atmosferę.

Jeden z moich ulubionych stoi na polanie Przysłop Kominiarski, przy czarnym szlaku prowadzącym do Doliny Chochołowskiej. Podejście z polany Stare Kościeliska zabiera zaledwie pół godziny. Szałas jest ładnie przytulony do lasu, z daleka od uczęszczanych szlaków.

Drewniana budowla, przed nią ławeczka z niewielkim stołem. Można się na niej wygodnie wyciągnąć. Popatrzeć na ukochane góry, zerknąć na mapę w poszukiwaniu topograficznych drobiazgów. Potem podejść do szałasu. Otwieram drzwi. W środku palenisko, obok miejsca do siedzenia. Belki osmolone, choć od lat przecież nikt nie palił tu ognia. Przez drzwi ledwie majaczy rozległy masyw Kominiarskiego Wierchu. Można tu poczuć harmonię gór, lasów, niebieskiego nieba. Przed nim widoczna w oddali malownicza przełęcz Świerkule, Wielki i Mały Opalony Wierch. Ładnie z tego miejsca prezentuje się świat tatrzański. Czasami zajdzie tu juhas z owcami z Doliny Lejowej, ale generalnie jest tu cicho i pusto. Kilka razy miałem szczęście. Słyszałem śpiew pasterzy w okolicy i było to magiczne. Była w nim i dzikość Podhalan, i tęsknota, i miłość do gór. Naprawdę aż ciarki szły po plecach. Do tego dochodziło zbyrkanie owczych dzwonków i miękkie kolory zachodzącego słońca.

Szałasy na Stołach to obiekty warte wycieczki. Dotarcie do zabytkowych szałasów zawsze jest szansą na ładny, choć niespecjalnie trudny spacer w Tatrach. Tak jest na przykład z dojściem z Kir – czyli z wylotu Doliny Kościeliskiej szlakiem zielonym, a potem niebieskim na Halę Stoły. To 4,2 km podejścia i 525 m do góry, co zajmie nam około dwie godziny. Na Hali Stoły, zwanej inaczej Polaną na Stołach stoją trzy stare, zabytkowe szałasy pasterskie. Ich drewniane dachy, dla ochrony przed uderzeniami halnego, są wzmocnione poziomymi belkami – dranicami. Dodatkowo na belkach są dla obciążenia położone ciężkie głazy, tworząc konstrukcję zwaną wiaterenicą. Ponieważ szałasy leżą na dość dużej wysokości, ok. 1280 do 1420 m, to halne są tutaj wyjątkowo silne, stąd ta ochrona. Nazwa hali pochodzi prawdopodobnie od ich kształtu, płaskie polany przypominały góralom stoły, stad ich nazwa. Były Stoły Niżnie, gdzie znajdowała się dość prymitywna koleba pasterska (dziś nieistniejąca), oraz Stoły Wyżnie, gdzie ponoć stało 5 szałasów, a jedno ze źródeł podaje informację, że było ich kilkanaście. Stoją tu trzy szałasy tego typu, kiedyś były otwarte, w obecnych czasach są pozamykane. Ich ocalenie jest dziełem Muzeum Tatrzańskiego, a także nauczyciela technikum budowlanego w Zakopanem, Wiesława Białasa, który w latach 70. XX wieku doprowadził do remontu tych obiektów przez uczniów szkoły. Znalazłem w sieci informację, że w jednym z tych szałasów ukrywał się lider akcji „Goralenvolk”, Wacław Krzeptowski. Należy uznać tę informację za jednak nieprawdziwą, bo według znanych źródeł i opisów świadków tamtych czasów, słynny przywódca Komitetu Góralskiego ukrywał się w szałasie na Polanie Przysłop Kominiarski, a potem w kolebie nad Polaną Stoły, gdzie miał urządzony nieduży szałas pod skałą, w znakomitym do obrony miejscu, dobrze zaopatrzony.

Szałas na Polanie Rusinowej.Polana Rusinowa pod Gęsią Szyją była jedną z większych hal i przy niej stało wiele szałasów pasterskich. Pasie tu baca od 40 lat związany z tym miejscem, legenda tych gór.

Szałasy na Hali Upłaz były moimi ulubionymi. Dzisiaj nie ma po nich śladu, więc warto je wspomnieć. Były położone na urokliwej hali, z pięknymi widokiem na Czerwone Wierchy, masyw Kominiarskiego Wierchu i okolice Doliny Kościeliskiej. Tak jak na Hali Stoły miały dachy obciążone belkami i kamieniami. Może pamięć o tym miejscu jest dla mnie szczególnie miła ponieważ przeżyłem tu burzę. Szałas dał nam schronienie, a potężna burza i po niej deszcz pozostawiły w głowie kolejne górskie wspomnienie.

I chociaż dzisiaj tylko na kilku polanach w Tatrach kultywuje się pasterskie tradycje, to mimo wszystko lato bez dobrego oscypka, żętycy, bundzu i lekko osolonej bryndzy byłoby stracone. Pamiętam bacę Ziębę z Chochołowskiej, z którym przegadałem wiele godzin, bacę Słodyczkę z Wyżniej Kiry Miętusiej, bacę z Rusinowej Polany i bacę Andrzeja Knapczyka z Siwej Polany. Wszyscy oni wpisali się w dzieje Tatr codzienną, ciężką pracą. Spinają klamrą dawnych pasterzy z tym, co obecne.

Zaglądnijcie podczas pobytu w Tatrach do tatrzańskich szałasów, spróbujcie oscypka i bundzu, nacieszcie uszy góralską gwarą i opowieściami baców. Podejdźcie z Kościeliskiej na Halę Stoły. Odwiedźcie szałasy na Przysłopie Kominiarskim i na Molkówce. A być może wtedy poczujecie chociaż trochę magię tatrzańskiego szałasu…

Tekst i zdjęcia: Wojtek Szatkowski

Wpisz szukane wyrażenie