Co nowego w muzeum?

„Dlaczego napisałem książkę o Józefie Oppenheimie?”   Mamy dla Was fragment książki – Zjazd z Kamienistej

„Dlaczego napisałem książkę o Józefie Oppenheimie?” Mamy dla Was fragment książki – Zjazd z Kamienistej

Zjazd z Kamienistej (1922)

 

Za nami muzealny zoom, na spotkanie „Dlaczego napisałem książkę o Józefie Oppenheimie?”, podczas którego Wojciech Szatkowski Muzeum Tatrzańskiego opowiedział o kulisach powstania książki „Józef Oppenheim – przyjaciel Tatr i ludzi”. A teraz  publikujemy fragment tej książki.

W 1922 roku z kolei miała miejsce jeszcze dłuższa, aż pięciodniowa „wyrypa” na trasie Zakopane, Hala Pyszna, Przełęcz Pyszniańska, Kamienista, Hlina, Podbańska, Polany Podkrywańskie, Krywań, Szczyrbskie Jezioro, Przełęcz Furkotna, Niewcyrka, Zawory, Przełęcz Gładka, Dolina Pięciu Stawów, Zawrat, Zakopane. Jej uczestnikami byli: Wanda Dubieńska, Elżbieta Ziętkiewiczowa, Henryk Bednarski, Adam Ferens, Hugo Grosman, i Władysław Ziętkiewicz.

Trzy spośród tych osób wymagają przedstawienia. Hugo Grossman (1896–1945) to działacz Polskiego Związku Narciarskiego, znany narciarz wysokogórski i wspinacz, kapitan sportowy PZN. Opcio znał go dobrze, gdyż obydwaj panowie pracowali w klubie SN PTT. Grossman pisał też o górach. Był osobą znaną i poważaną w zakopiańskim światku narciarskim, dodawał „wyrypie” specyficznego kolorytu. Do grona „wyrypiarzy” dochodzi także osoba bliżej nam nieznana, a z Tatrami związana w bardzo bliski sposób. To Adam Ferens (1888–1975), człowiek w szczególny sposób związany ze sportem. Z powodzeniem uprawiał turystykę i taternictwo, narciarstwo wysokogórskie, kajakarstwo i kolarstwo. Był znanym działaczem turystycznym w Łodzi. Narciarstwo turystyczne uprawiał w towarzystwie samego Zaruskiego, a potem także Oppenheima. Wspólnie z Mieczysławem Świerzem dokonał wielu ważnych wejść tatrzańskich,  np. przez Dolinę Śnieżną na Wyżnią Przełęcz Lodową, co w ocenie Witolda H. Paryskiego było jednym z najważniejszych przejść tamtego okresu. Walczył w Legionach.  Trzecią osobą, której nie pojawiła się dotąd w towarzystwie Oppenheima, była Wanda Dubieńska (1895–1968). Startowała w igrzyskach olimpijskich w 1924 roku, była też mistrzynią Polski w tenisie, szermierce i biegach narciarskich. Brała udział w zawodach narciarskich rangi krajowej i potem w wielkich zawodach FIS 1929 w Zakopanem, na których zajęła siódme miejsce w biegu pań. Wanda była ładną kobietą o ciemnych, wyrazistych oczach, krótko ściętych ciemnych włosach, zaczesanych na lewą stronę, ale najważniejsze było to, że była świetną narciarką! Oppenheim bez wahania zabrał ją na trudną trasę. Reszta towarzystwa jest nam już znana.

Wróćmy więc teraz do pamiętnej wiosny 1922 roku. Zakopiańscy narciarze pod wodzą Opcia planują wspaniałe, wysokogórskie przejście. Wreszcie nadchodzi ten dawno oczekiwany moment: jest pogoda – ruszają w góry! Ta „wyrypa”, jak wynika z marszruty, należała do najciekawszych, w jakich Oppenheim wziął udział. Kompania była godna – sami ludzie doświadczeni w turystyce zimowej i letniej, świetni narciarze, obdarzeni dobrą kondycją, co w górach przy długiej trasie wyjątkowo się przydaje. Bazą wyjściową okazała się ponownie Pyszna. Pierwszy dzień spożytkowano na dojście do schroniska. Uczestnicy wyprawy przejechali furmanką konną z Zakopanego do Kir, a stamtąd, już na nartach, w dwie – trzy godziny dotarli do pyszniańskiego schroniska. Właściwa „wyrypa” zaczęła się dopiero drugiego dnia. „Wyrypiarze” kolejno budzili się, potem jedli śniadanie – jajecznicę na maśle lub na bekonie albo z kiełbasą, jak kto woli. Do tego pili gorącą mocną kawą lub herbatę. Towarzystwo powoli rozkręcało się, wyrywało się z letargu. Uzupełniano zapasy na drogę, pakowano kanapki, gotowano wodę na gorącą herbatę. Przed opuszczeniem schroniska starannie wygaszono ogień pod piecem, a budynek zamknięto „korcobą”. Narciarze założyli foki na narty, sprawdzili sprzęt. Gotowe – więc można ruszać! Podchodzili śladem Oppenheima, gęsiego, piękną widokowo Wyżnią Pyszną Polaną wśród wielkich, ale nie za gęsto rosnących świerków. Polana otwiera się na południe, stanowiąc wrota do Tatr. Właśnie w te wrota, do wspaniałych gór Opcio prowadził swoich towarzyszy. Następnie przez Siwe Sady pełne kosówek i jarzębin narciarze osiągnęli niewielki kociołek pod Pyszniańską Przełęczą (1788 m). Po lewej ręce, patrząc ku górze, mieli Babi Grzbiet, którym podejście Oppenheim zalecał w razie warunków lawiniastych. Ich celem było położone powyżej wśród skałek siodło przełęczy. Jest to dość zdradliwe miejsce i rzadko zdarza się, by udało się wejść na samą przełęcz na nartach. Nie pozwala na to stromizna, około 35 stopni, ale nie ona zamyka bramę ku przełęczy. Stromy stok jest wygładzony i  zlodzony za sprawą wiatru. Czasami śniegu jest mało, za to dużo więcej lodu. Towarzysze Oppenheima zakładali raki i w pocie czoła pięli się na przełęcz z ciężkimi nartami na ramieniu. Ostatni fragment podejścia prowadzi trawersem w prawo bardzo eksponowanym terenem, jest tam przeważnie niewiele śniegu. Nogi w butach wyposażonych w kolce raków ślizgają się na śliskiej skale, a w dole utrudniają  narciarzom zadanie ledwo przykryte ostre granitowe skałki. Jeszcze krok, chwila wysiłku i… przełęcz zdobyta. Temu wejściu w pogodny dzień, bo tylko w taki warto się porywać na taką trasę, towarzyszyło uczucie, o którym w górach nie można zapomnieć. To zachwyt przestrzenią, majestatem i potęgą gór. Oppenheim umiał się zachwycić górami. Widać to w jego tekstach, fotografiach i trasach. I tym zachwytem starał się zarazić swoich towarzyszy. Zresztą byli to ludzie bardzo do niego podobni, więc specjalnie przekonywać ich do piękna i istoty świata gór nie trzeba było. Potrzebowali za to osoby, która ich w ten świat poprowadzi. Tą osobą był niewątpliwie Oppenheim.

Temu zachwytowi towarzyszyła więc cisza, bo słowami żaden człowiek go wyrazić nie zdoła – nawet ktoś tak bliski gór jak Oppenheim. Ludzie lubili z nim chodzić w góry. Był dla nich nie tylko dobrym przewodnikiem i zawsze wesołym kompanem wypraw. Jego obecność gwarantowała też fachowość górskiej roboty. A tylko taki ktoś potrafi pociągnąć za sobą innych. Oppenheim miał charyzmę i to ona zjednywała mu ludzi.

Z Pyszniańskiej Przełęczy na szczyt Kamienistej (2122 m) prowadzi na stronę wschodnią dość szeroka i średnio stroma grań, właściwie grzbiet górski. Podejście ma około trzystu metrów przewyższenia. Przy idealnych warunkach można nim iść, dość stromymi zakosami, na nartach z fokami. Przy oblodzeniu wypada kontynuować podejście w rakach. Po około godzinie podejścia Oppenheim i jego „wyrypiarze” weszli na polski i potem na słowacki wierzchołek Kamienistej. Na pewno pamiętamy opowieść, że kiedyś Opcio zjeżdżając na północ, zaliczył karkołomny upadek w Babie Nogi. Tym razem wybrał zjazd na południe, w stronę Liptowa. Po odpoczynku, który według górskich zasad Oppenheima był konieczny na tak długiej trasie, następował zjazd. Ten zjazd z Kamienistej długą granią Hliny na południe do Doliny Kamienistej i dalej do Podbańskiej to esencja narciarstwa wysokogórskiego w wydaniu oppenheimowskim. Prowadzi on szeroką granią, najpierw dość stromym jej odcinkiem, z kilkoma niewielkimi podejściami, które można strawersować, na Hliński Wierch, a potem stromym stokiem, w prawo, do dna doliny.

Hlina urzeka. Jak ktoś tam był, to wie. Ta długa grań o wystawie południowo-wschodniej ma trzy kilometry długości. Jest wystarczająco szeroka, by cały czas, bez żadnych problemów, poruszać się nią na nartach. W kilku miejscach ma dogodne stoki, którymi, w zależności od potrzeby i fantazji, można opuścić grań w prawo i zjechać do Doliny Kamienistej. Zjazd nie jest jakoś ekstremalnie stromy, ale za to wyjątkowo przyjemny, bo jego długość przekracza siedem kilometrów i ma 1300 metrów przewyższenia. Każdy, kto orientuje się w parametrach „wyrypiarskich”, powie, że to zjazd z górnej półki i będzie miał absolutną rację. Nie koniec atrakcji na tym. Na wiosnę słońce szybko ogrzewa południowe stoki Doliny Kamienistej, które oferują firnowe śniegi, przynajmniej około południa. Po południu natomiast, wskutek zbyt długiego nagrzewania przez słońce, wspaniały, puszczony na kilka centymetrów firnik zamienia się w „papę” czyli śnieg mokry i tępy. Wymaga on smarowania desek i odbiera narciarstwu przyjemność. Myślę, że Opcio tak poprowadził zjazd, że jego ekipa cieszyła się doskonałym śniegiem. Łuk za łukiem, narciarze pod wodzą naczelnika TOPR opuszczali się w długą Dolinę Kamienistą.

Zjazd wysokogórski jest spadaniem w dół długim lub krótkim skrętem ku dnu doliny. Na stromiznach upaja ekspozycją, będącą sprawdzianem umiejętności technicznych, w lesie zachwyca szybkimi skrętami pomiędzy świerkami lub bukami. Wywołuje salwy śmiechu przyjaciół przy upadkach i uśmiech szczęścia przy przejeżdżaniu przez zamarznięty potok… Nie dziwota, że taki właśnie rodzaj narciarstwa zainteresował Oppenheima. Odpowiadał on jego pojmowaniu górskiej wolności, przyjaźni i partnerstwa. Zjazd Kamienistą w gronie wspaniałych ludzi z pewnością należał do chwil, które Opcio bardzo dobrze zapamiętał…

Wpisz szukane wyrażenie