TAJEMNICZE TATRY, CZĘŚĆ 25 Tomanowe klimaty
My w Muzeum Tatrzańskim prawdziwej zimy się nie boimy i planujemy kolejną tatrzańską, wycieczkę. Dzisiaj kierujemy swoje kroki ku zasypanej śnieżnym puchem Dolinie Tomanowej. Po ostatnich opadach śniegu jest ona znakomitym celem dla narciarzy skiturowych lub amatorów śladówek. Pieszym turystom jej nie polecamy zimą, bo konieczność torowania w głębokim śniegu już nie każdemu odpowiada. Dolina ta ma swój świetny klimat, kilka skrywa tajemnic. Jest wystawiona do słońca, z pięknymi polanami widokowymi i szczytami wokół, to cel pięknej wycieczki. Zapraszamy w zachodniotatrzańskie, tomanowe klimaty.
Tomanowe polany i szczyty wymagają pewnego rodzaju wprowadzenia. Zimowy szlak prowadzi do miejsca na Wyżniej Tomanowej Polanie, gdzie ścieżka skręca w prawo w kierunku Czerwonego Żlebu (do wysokości 1475 m). Tu zimą musimy zakończyć wycieczkę. Miejsce jest magiczne, to jedne z ulubionych miejsc tatrzańskich kustosza MT. Widać, jak na dłoni, długą grań Ornaku, masywny Starorobociański i inny niż wszystkie inne szczyty – Kominiarski. Magia gór w takim miejscu przychodzi w pełni tego słowa znaczeniu. Warto się porozglądać wtedy po tatrzańskim świecie.
Kilka słów o okolicznych szczytach.
Na wprost widać szerokie siodło Tomanowej Przełęczy (1686 m). Nad Tomanową Przełęczą pierwszy na zachód jest Suchy Wierch omanowy (1860 m). To, jak piszą znawcy naszych najwyższych gór, podrzędny szczyt w grani głównej Tatr. Nie prowadzi przez niego żaden szlak turystyczny. Podrzędny więc, czyli jaki? Określenie to ma się nijak do zastanej rzeczywistości. Widok ze szczytu jest niesamowity: obejmuje ponad 100 szczytów i przełęczy tatrzańskich, jest szeroki i wspaniały. Widać także inne pasma górskie: królową Beskidów Babią Górę i Pilsko, Gorce i inne polskie góry, a także pasma górskie Słowacji. Szczyt swoimi stokami opada do polodowcowej Suchej Tomanowej Doliny, do Doliny Tomanowej Liptowskiej na południe i na stronę Kamiennego Żlebu, którego fragmentami prowadził dawno szlak turystyczny na przełęcz, zamknięty w roku 2009. Poniżej szczytu jest wygodne siodełko, a dalej wąska nieznakowana ścieżka prowadzi na Tomanowy Wierch Polski (1977 m), zwany Tomanową Polską. To szczyt z jeszcze lepszym widokiem od swego sąsiada. Leży od północy nad Zadnią Doliną Smreczyńską i Suchą Tomanową a od południa nad Tomanową Liptowską, Jaworową Liptowską i żlebem Szerokim. Nazwa szczytu, jak i dolin pochodzi od nazwiska Toman i jest pochodzenia słowackiego. Na Tomanowy Polski prowadzi z Suchego Wierchu momentami dość wąska, skalista grań. Szczyt ma natomiast murek skalny, wykorzystywany przez taterników idących granią Tatr Zachodnich. Teren jest tu wspaniały, zarówno na turystykę letnią, jak i zimową. Zwłaszcza narciarską. Okolice Tomanowej to teren kapryśny i lawiniasty, warto o tym zawsze pamiętać.
W tym terenie miał miejsce tajemniczy wypadek lawinowy, który wydarzył się 83 lata temu. 27 listopada 1937 roku, około godziny jedenastej, niejaki Słowiński zawiadomił Pogotowie o tym, że jego syna Zdzisława porwała lawina z Tomanowej Przełęczy. O godzinie 11.50 z Zakopanego wyruszył dwoma taksówkami zespół ratowników prowadzony przez Józefa Oppenheima. Dojechali do Kir. W samej dolinie do wyprawy dołączyli ochotnicy i towarzysz Słowińskiego Jan Sobczyk, który na miejscu objaśnił Oppenheimowi szczegóły wypadku. Okazało się, że idący na nartach 30 metrów przed swoim kompanem Słowiński spadł z nawisem śnieżnym do Doliny Tomanowej Liptowskiej. Po 14 ratownicy trafili do tejże doliny i rozpoczęli poszukiwania. Prowadzone one były w ekstremalnych warunkach zawieruchy i kurniawy śnieżnej do godziny 17.20. Oppenheim napisał: „poszukiwania trwały […] przy szalonej wichurze i mrozie. Wicher był tej siły, że wyrywał z rąk sondy lawinowe, uniemożliwiając należyte przeszukanie terenu. Ze względu na panujące ciemności i wzmagającą się kurniawę zarządziłem odwrót ku przełęczy, aby dostać się do szałasu na Tomanowej Polskiej. Droga powrotna należała do bardzo ciężkich, trwała ona przeszło dwie godziny i tylko dzięki wielkiemu wysiłkowi i odporności członków wyprawy udało nam się ujść z życiem”. W szałasie pozostał na szczęście z rozkazu naczelnika Stopka Dziaduś, który rozpalił watrę i czekał na kompanów z jedzeniem i gorącą herbatą. Dzień później, pomimo fatalnej pogody, kontynuowano poszukiwania. Po całym dniu poszukiwań Oppenheim zarządził odwrót. Wiadomo już było, że ratownicy już nie znajdą Słowińskiego żywego. Jego ciało zostało znalezione sześć dni później przez ochotników, którzy po poprawie pogody przez prawie tydzień szukali narciarza. Znaleźli go pół metra pod śniegiem. Nie miał jednej narty, a w plecaku spoczywała zabita kozica, za którą młody kłusownik z Kościeliska zapłacił życiem.
O urokach wycieczki narciarskiej na Tomanową pisał dawno mistrz turystyki zimowej, Józef Oppenheim, w swoim przewodniku z roku 1936. „Wycieczka nr 23. Szlak narciarski z Pięciu Stawów Polskich przez Gładką Przełęcz (1.994 m), Dolinę Cichą, Przełęcz Tomanową (1.685 m) do ujścia Doliny Kościeliskiej (927 m).Czas trwania tego przejścia około 6 godzin. Jedna z najpiękniejszych dróg narciarskich Tatr. Średnio trudna, a robiona w podanym powyżej kierunku, o stosunkowo krótkich podejściach, a długich i pięknych zjazdach. Przy silnej wichurze, kurniawie lub mgle, może być nie do przejścia. Gładka i Tomanowa Przełęcz, acz niskie, należą do eksponowanych na wiatry. Zjazd przez Dolinę Cichą wymaga, z powodu małej stromizny końcowych jej partyj, nośnego śniegu. W upalne dnie wiosenne radzimy wyruszać wcześnie rano, aby użyć zjazdu, a nie odpychać się jedynie kijkami. Przypominamy, że po większych opadach śnieżnych Dolina Cicha należy do jednej z najgroźniejszych pod względem kolosalnych lawin, schodzących z jej stromych zboczy. Ze schroniska w Pięciu Stawach podchodzimy początkowo jak na Zawrat (ob. droga 17), lecz po okrążeniu ramienia Kołowej Turni, miast w prawo, kierujemy się lekko w lewo ku widocznej jak na dłoni Gładkiej przełęczy. Idąc stokiem Gładkiego Wierchu, kilkoma zakosami wychodzimy na przełęcz. Spotykane często na tej przełęczy nawisy należy bardzo ostrożnie przekopywać, w warunkach lawiniastych bowiem, i z Gładkiej zejść może deska śnieżna.
Z Przełęczy Gładkiej zjeżdżamy na południową stronę, ku Wierch Cichej, albo w prawo, łukami lub zakosami, do widocznego pod nami kociołka, albo w lewo skośnym szusem, stokami Gładkiego Wierchu popod Przełęcz Zawory, a to zależnie od śniegu, gdzie miękkcej a bezpieczniej. Z kociołka jedziemy wprost przed siebie za spadkiem doliny, jak nam serce podyktuje, czy rozfalowanym terenem po naszej lewej, czy rynną potoku po prawej. Ta ostatnia słynie z dobrego ośnieżenia, nawet gdy okoliczne zbocza pokryje szreń. Wąska, średnio stroma, zmusza do pięknej, wężowej, pełnej gazu jazdy.
Z Doliny Wierch Cichej skręcamy w lewo wraz z całą doliną, która odtąd zwie się Cichą. Stromizna słabnie, coraz łagodniej, przeważnie po prawej stronie potoku, przejeżdżamy kilometry olbrzymiej tej doliny. Mijamy samotny szałas (dobry do noclegu w razie potrzeby) i szeregiem polan zdążamy do wylotu Doliny Tomanowej (po naszej prawej). Przy połączeniu potoków obu tych dolin skręcamy w prawo, rozpoczynając podejście Doliną Tomanową albo, przed tem miejscem, przy pierwszym, zwartym wysokopiennym lesie, przecinając naszą drogę, opuszczamy dno Doliny Cichej i trawersując w prawo, stromo, przez gęsty las, trafiamy ponad lasem na szałasy Hali Tomanowej Liptowskiej. Mijamy szałasy w skos w lewo, zjeżdżając do potoku Doliny Tomanowej. Przejście trochę kłopotliwe, ale oszczędzające dużo czasu w porównaniu ze zjazdem do wylotu Tomanowej.
Szeroki most drewniany przeprowadza nas na drugą stronę potoku. Zakosem w lewo podchodzimy na bulę za potokiem, skąd wchodzimy do wąskiego ujścia doliny Tomanowej. Łagodnie, początkowo dnem potoku, a potem bulami, docieramy do górnego piętra doliny, zbliżając się ku wyłaniającej się przed nami Przełęczy Tomanowej. Na sama przełęcz najdogodniej wchodzić jest zboczem od prawej ku lewej. Ostrożnie na nawisy charakterystyczne dla tej Przełęczy!
Stoimy na wygodnem siodle szerokiej Przełęczy, u stóp której biegnie w dół szeroki żleb. Czeka nas piękny zjazd. Prosto w dół, dnem żlebu, albo lewem czy prawem jego zboczem, coraz łagodniej opadamy ku szerokim polom śnieżnej Hali Tomanowej wyżniej. Przy dobrym śniegu pędzimy pełnym gazem do widocznego w dole, poza szałasami, lasu. Mijamy go, jadąc nieprzerwanie w dół, obecnie już drogą nad potokiem, aż do wylotu Doliny Kościeliskiej (tabliczka orjentacyjna). Albo, o ile chcemy dotrzeć do schroniska na Hali Pysznej, zaraz po wyjeździe z lasu Hali Tomanowej, odszukujemy tabliczkę orjentacyjną i żółte przekreślone znaki – po naszej lewej. Podejściem przez polanę i las, a potem zjazdem w lesie, doganiamy dość wysoko holweg, wiodący do schroniska SN PTT na Hali Pysznej”.
Idąc tym śladem kustosz muzeum nieraz zaglądał w te strony, gdy jeszcze było wolno, a szlak na Tomanową Przełecz był otwarty. Było to w dawnych, dobrych narciarskich czasach, gdy Tomanowa Przełęcz była jeszcze dostępna dla turystów i narciarzy wysokogórskich. Chodzili tędy Zaruski i Oppenheim, Bednarski i Zwolińscy. Ich śladami podążaliśmy i my. To było gdzieś ok. 1985 r. Po lekturze Na bezdrożach tatrzańskich Zaruskiego, przewodnika narciarskiego Opcia z 1936 r. i W stronę Pysznej Wandy Gentil-Tippenhauer i Stanisława Zielińskiego, serce „stanęło w ogniu”. Moje i kilku moich koleżanek i kolegów z tamtych lat. Tak było w przenośni i dosłownie. Góry przesłoniły nam normalne życie. Tylko one zaczęły się liczyć. Życie na dole stało się tylko marnym i trochę nieznośnym dodatkiem do tego, co było gdzieś tam. Wysoko w Tatrach. Na graniach i przełęczach. W Tatrach. W kolebach i szałasach. Na krańcu naszego górskiego świata.
Potworzyły się przyjaźnie.
Górskie – jedne trwalsze, inne ulotne, jak tatrzańskie kurniawy. Jak to w życiu. Góry odwzajemniły naszą pasję i zaangażowanie. Najbardziej pokochaliśmy tatrzańską zimę. A właściwie wiosnę. Zaczęły się wyrypy narciarskie. Były ich setki.
Każda inna.
🙂 Oto jedna z nich.
Prowadzi w stronę Tomanowej, Koniec kwietnia. Ekipa godna. Madzia – zawsze z szerokim uśmiechem, towarzyszka wielu wycieczek narciarskich, Piotrek i Hubert. Jesteśmy na Kasprowym Wierchu. Wieje. Na górze typowa, rozleniwiająca, wiosenna pogoda. Na grzbiecie dźwigamy dość ciężkie plecaki. W dole wielka dolina i potężny U-kształtny żleb, opadający w dół do Doliny Cichej. Znany mi sprzed lat. Zjazd nim to nie kończący się festiwal skrętów. 800 metrów przewyższenia. Nagle śnieg się kończy. Przed nami kosówkowa dzicz. Gęsta. Niezachęcająca do działania. Przebijamy się przez nią ponad godzinę. Pot leje się z czoła, narty przeszkadzają. Kosówki biją tu i tam swoimi rozłożystymi gałęziami. Zwłaszcza bolesne dla mężczyzn są ciosy między nogi, dlatego uważamy, żeby tam nie oberwać. Ale uśmiech na twarzy nie znika, bo „kosówkowe trudności”, to także część udanej wyrypy. Lądujemy na niewielkiej, śródleśnej polance na dnie doliny. Rozpakowujemy plecaki, by „zaamciać”, jak pisał Oppenheim, co nieco. Herbata, czekolada i owoce. Każdy daje to, co ma najlepsze w plecaku. Przed nami perspektywa długiego zjazdu Doliną Cichą, z Tomanową Przełęczą w tle. Jemy, śmiejemy się, filmujemy i fotografujemy. Wiosenny dzień nie dyktuje pośpiechu. Delektujemy się górami, każdy na swój sposób i miarę. Zjazd ciągnie się w godziny. Lądujemy wreszcie przy mostku na Potoku Tomanowym Liptowskim. Przypinamy foki i pracowicie pniemy się w górę. W pewnym momencie gubimy szlak. Mimo to fajnie być w miejscu, w którym nigdy wcześniej się nie było. Szybko odnajdujemy perć. Zakosami wchodzimy na Polanę pod Jaworem (szałasy). Największą trudnością tej wyprawy było przekroczenie rozmarzniętego Tomanowego Potoku Liptowskiego. Zerwał on kładkę, stan wody był bardzo wysoki, a nasze miny nietęgie. Ale od czego mądra głowa… Po chwili namysłu znajdujemy przejście, ale Madzia gdzieś nam ginie z pola widzenia. Przechodzimy przez potok, przerzucamy przez wodę narty i plecaki. Potem skaczemy. Uff, udało się. Znajdujemy Madzię i pniemy się, już na nartach, długimi zakosami, czasami po śniegu, czasami po trawie:) do kotła. Prowadzi Piotrek. Robi się stromo. Jeszcze jeden długi zakos i jesteśmy już tak wysoko. Przełęcz. Piękne widoki dookoła, szykujemy się do zjazdu. Pod nartami firn: ruszamy – pierwsza Magda, potem ja i Piotrek. Śnieg niesie przepięknie. Po pół godzinie lądujemy popołudniową porą w schronisku PTTK na Ornaku na spóźnionym, pysznym obiedzie, zakończonym szklanką lodowatego piwa z sokiem malinowym. Przecież zasłużyliśmy setnie. Taki dzień to rozumiem. Przygoda się nie kończy, bo drugiego dnia idziemy na kolejną wycieczkę.
Gości nas Hanka Gąsienica-Daniel – kierowniczka schroniska. Niezwykła to zupełnie osoba. Z mężem Grzegorzem prowadzą od lat Ornak. Dbają o turystów. Organizują co roku kilka wieczorów o górach i tatrzańskiej poezji. Jest gitara, świece, górskie opowieści, poezja i wspaniały poczęstunek. A zwłaszcza fantastyczna atmosfera. Dzięki temu i niepowtarzalnemu klimatowi ludzie/turyści dobrze czują się na Ornaku. To ciepły kąt dla tatrzańskich wędrowców. Jest tu też tajemnicza Izba Lorii, a w niej zaklęte są prawie wszystkie, pyszniańskie historie. Dzięki Grzegorzowi i Hance Gąsienicom-Danielom Ornak to wspaniałe i prawdziwe miejsce w sercu Tatr – Dolinie Kościeliskiej. I tak wyrypa narciarska zmierza do szczęśliwego końca. To pierwsza wiosenna wyrypa narciarska w rejonie Tomanowej – ale nie jedyna. O pozostałych innym razem.
Myśl końcowa. W dużej części opisywany teren leży dzisiaj poza znakowanymi szlakami. Pamiętajmy o tym. Szanujmy tatrzańską przyrodę i nie zbaczajmy ze szlaku – dla dobra zwierząt, dla których zima jest najtrudniejszą porą. Tak, aby tomanowe klimaty służyły kolejnym pokoleniom Polaków i Słowaków, zauroczonych tymi górami.
Tekst i zdjęcia: Wojciech Szatkowski/Muzeum Tatrzańskie