Co nowego w muzeum?

TAJEMNICZE TATRY, CZĘŚĆ 22 Wołowiec i Wyżnia Chochołowska – śladami pionierów

TAJEMNICZE TATRY, CZĘŚĆ 22 Wołowiec i Wyżnia Chochołowska – śladami pionierów

Muzeum Tatrzańskie znowu kieruje się na zachód. Dolina Chochołowska to jedno z najlepszych miejsc na wycieczki piesze i narciarskie w Polsce. Znakomitą bazą dla turystów jest tutaj schronisko PTTK im. Jana Pawła II na Polanie Chochołowskiej. Dzisiaj wybierzemy się z niego do położonej ponad schroniskiem Doliny Wyżniej Chochołowskiej i na szczyt Wołowca. Zapraszamy na wycieczkę pieszą, na skitury lub narty śladowe. A wszystko po śladach dawnych narciarzy i taterników.

Teren

Dolina Chochołowska to potężna dolina walna. Ma około 10 km długości i zajmuje powierzchnię około 35 kilometrów kwadratowych. Pod względem administracyjnym leży na terenie wsi Witów. Okoliczne i szczyty gwarantują wspaniałą, górską przygodę. Zima trwa z reguły od grudnia do połowy kwietnia, a nawet do początków maja. Przy dobrej pogodzie, zimą lub na wiosnę, w Chochołowskiej można wejść na kilka szczytów i przełęczy. W naszych tatrzańskich podróżach byliśmy już w Dolinie Starorobociańskiej, Jarząbczej, czas na Dolinę Wyżnią Chochołowską i wyniosły Wołowiec. To dolina piesze wycieczki, śladówki, narty skiturowe i rowery górskie. W naszej ocenie jedno z najwspanialszych miejsc w Tatrach. Latem i jesienią dość często odwiedzane, zimą staje się miejscem spokojnym, pustym i pełnym przygód.

Śladami pionierów nart…

Podążamy śladami Zaruskiego, Oppenheima i Zdyba – pionierów narciarstwa i taternictwa polskiego z początków XX wieku. Zjeżdżając na drewnianych nartach i wspinając się przy użyciu konopnej liny, kutych raków, starali się oni sięgnąć po szczyt swojej górskiej pasji. Tędy, w zimie 1911 roku szli na Rohacze. Tu, na stokach Trzydniowiańskiego Wierchu, dokonywali pierwszych, wspaniałych zjazdów narciarskich. Ich dokonania przetrwały próbę czasu.

Stali się nieśmiertelni.

Zacznijmy od wycieczki pieszej.

Rozpoczynamy ją na Siwej Polanie, gdzie na parkingu zostawiamy auto i w dwie godziny dochodzimy do Schroniska PTTK im. Jana Pawła II na Polanie Chochołowskiej. Stąd, po krótkim odpoczynku, ruszamy w Dolinę Wyżnią Chochołowską, która, jak podają w swoim świetnym przewodniku „Polskie Tatry Zachodnie” Marian Kunicki i Tadeusz Szczerba, ma dwa kilometry długości. Stanowi ona przedłużenie Doliny Chochołowskiej i jest jednocześnie jedną z dwóch gałęzi, na jakie rozdziela się ta dolina powyżej schroniska. Drugą gałęzią jest wspomniana Dolina Jarząbcza. Kiedyś był tu lokalny lodowiec, w związku z czym widoczne są efekty jego działalności. Dolina nasza skręca swoim przebiegiem na południowy zachód, a w górnej części podchodzi pod najwyższy w jej obrębie szczyt Wołowiec (2064 m), Rakoń (1879 m) i Łopatę (1957 m), które tworzą amfiteatr skalny w górnej jej części. Zachodnim jej ograniczeniem jest dość długi grzbiet górski, zbiegający z Wołowca, przez Rakoń aż po Grzesia (nazwa: grześ po góralsku oznacza boczną odnogę grani). Za tym grzbietem kryje się Słowacja, a konkretnie piękna i długa Dolina Rohacka, która podchodzi pod Wołowiec, Rohacze i dalszą część grani słowackich Tatr Zachodnich.

Dolina Wyżnia Chochołowska opada dwoma piętami na północ. Powyżej, tuż pod ścianami Wołowca, znajduje się kocioł polodowcowy, zwany Skrzynia i Dziurawe (zimą miejsce lawiniaste, uwaga). Poniżej, zbocza pod Dziurawem nazwali górale Szerokim Piargiem, a ich okolicę przerzyna mały żlebek – Skrajniak. Za to z Wołowca, do tej doliny spada potężne żlebisko, o nachyleniu przekraczającym 45 stopni, zwane Centralnym Żlebem (nazwa narciarska). Niżej mamy moreny polodowcowe. Pośrodku moreny wznosi się Kopa (1596 m).

Nazwa doliny wywodzi się od Hali Chochołowskiej Wyżniej, gdzie wypasano owce i stały tutaj w okresie międzywojennym ładne szałasy pasterskie (uwiecznił to na swoich zdjęciach Józef Oppenheim). Dzisiaj żadnego z nich już nie ma. Są tu też dwie polany: Wyżnia Chochołowska Polana (na wysokości 1290-1350 m, wspaniałe widoki) i Zychówka (ok.1355 m, nazwa od nazwiska Zych). Na łączeniu z Jarząbczą jest wspaniały las Hotarza, gdzie na niedźwiedzie ze swoimi braćmi miał polować Jan Krzeptowski-Sabała. Doliną płynie Wyżni Chochołowski Potok, który uważany jest za potok źródłowy Czarnego Dunajca. Jako samodzielna hala Wyżnia Chochołowska występuje w dokumentach z roku 1872, a wcześniej, począwszy od roku 1592, należała do Hali Chochołowskiej, jako jedna z nią część. Latem pasł tu owce baca Jędrzej Zięba Gał, który w swoim szałasie gościł Jana Pawła II w czerwcu 1983 r. Kilka razy udało mi się z Jędrzejem porozmawiać przy watrze. Zawsze było wesoło, zawsze baca poczęstował dobrym oscypkiem i zyntycą. Świetnie też opowiadał dawne, pasterskie historie, o dawnych bacach, którzy paśli owce w tej okolicy, pamiętał dobrze ich nazwiska i wsie oraz przysiółki, z których pochodzili.

Stomy, górski szlak…

 Szlak turystyczny z Wyżniej Chochołowskiej prowadzi tymi właśnie, polodowcowymi piętrami do góry, wprost do nieba niemalże, na szeroką przełączkę pomiędzy Rakoniem i Wołowcem, o nazwie Zawracie. Zimą jednak tak podchodzić nie można, ze względu na lawiny. Wtedy z górnej części doliny, kierujemy się łukiem w prawo, osiągając Długi Upłaz przed Rakoniem. Z tego miejsca wygodnie wchodzimy na ten szczyt i idziemy dalej na Wołowiec (tu w warunkach zimowych przydadzą się raki i czekan, zestaw lawinowy). Potem przez Grzesia wracamy bezpiecznie do schroniska na Polanie Chochołowskiej i do wylotu doliny. Tu kończymy wycieczkę. Zajmie nam ona cały dzień.

Zima to czas używania w górach różnego rodzaju sprzętu narciarskiego. Dla amatorów nart śladowych lub back-country miłą będzie informacja, że wycieczkę doliną do schroniska na Polanie Chochołowskiej z powodzeniem możemy odbyć na tego typu nartach. Pod odpoczynku w schronisku, czeka na nas wspaniały i długi zjazd. I taką opcję podczas zimowego zwiedzania Chochołowskiej warto rozważyć.

Na nartach skiturowych…

Jeżeli jesteśmy na nartach skiturowych, to albo podchodzimy Doliną Wyżnią Chochołowską, bądź wspinamy się trasą szlaku narciarskiego na szczyt Grzesia (1653 m), pokonując od razu podejście o deniwelacji około 500 metrów. Następnie przez Długi Upłaz docieramy na Rakoń, a stamtąd na szczyt Wołowca. Trasa ta to ok. 3 godziny podejścia. Przejście Długim Upłazem daje nam możliwość skorzystania z pięknych widoków na Tatry Zachodnie, a zwłaszcza na jedyne w swoim rodzaju otoczenie Doliny Rohackiej, z wyniosłą „koroną” Rohaczy Ostrego i Płaczliwego, które śmiało wznoszą się nad tą doliną. Trasa nie jest zbyt stroma, z kilkoma krótki zjazdami na fokach, które robimy nie zdejmując fok. Podejście Długim Upłazem prowadzi po łagodnie wznoszących się grzbietach, z wyjątkiem kilku bardziej stromych fragmentów. Ostatnim z nich wchodzimy na najwyższy szczyt Długiego Upłazu (1785 m, nieraz występują tu twarde śniegi i oblodzenia, ostrożnie). Wołowiec widzimy na wprost, a pod nami dwa potężne, lawiniste żleby: Dolinczański i Litworowy. Dalej idziemy na nartach na szczyt Rakonia (1879 m). Należy koniecznie pamiętać o tym, by w czasie przejścia Długim Upłazem nie podchodzić zbyt blisko do powstających tu często dużych nawisów, które mogą oberwać się i spowodować lawinę. We mgle łatwo też podjechać zbyt blisko i spaść z nawisu. Pamiętajmy o bezpieczeństwie. Dlatego idziemy za oznaczeniem tyczkami. Z wierzchołka Rakonia poruszamy się dalej ściśle granią na przełączkę pomiędzy Rakoniem a Wołowcem. W warunkach zimowych szerokość przejścia na nartach jest tutaj nieduża, wynosi zaledwie kilkanaście metrów. Należy zachować szczególną ostrożność, by nie spaść stokiem do Doliny Rohackiej. Uwaga: na przełęczy pomiędzy Rakoniem, a Wołowcem często tworzy się spory nawis, zwisający „wargą” nad Wyżnią Chochołowską. We mgle lub przy kiepskiej widoczności, należy na niego uważać. Tu najlepiej ubrać raki i wejść w nich już na sam szczyt Wołowca.

Droga Doliną Wyżnią Chochołowską jest nieco krótszą, ale jej ostatni fragment stanowi bardzo strome podejście na Długi Upłaz i Rakoń. Stamtąd zjeżdżamy na przełączkę Zawracie. Z tejże przełączki, na początku dość połogo, potem coraz stromiej, wznosimy się przy optymalnych warunkach na nartach granią albo popod nią i osiągamy szczyt Wołowca (charakterystyczny punkt triangulacyjny). Po odpoczynku szykujemy się do zjazdu. Prowadzi on ścianą północno-zachodnią i zboczem w stronę przełęczy między Wołowcem a Rakoniem. Jest wspaniały. Przy dobrych i pewnych warunkach śnieżnych możemy wjechać w północno-zachodnią ścianę Wołowca. Tutaj nastromienie sięga 35-40 stopni. Po kilkuset metrach stromizna maleje i można długimi skrętami zjechać na dół do końca Szerokiej Ulicy (przeważnie dobry śnieg, j atu często taki miałem) i dalej nartostradą do schroniska. Całość wycieczki zajmie nam 6 – 7 godzin, wraz z odpoczynkami.

Wiosenna „wyrypa narciarska”

Wiosna zawsze sprzyja narciarzom.

Długi dzień, dobra pogoda, sfirnowane śniegi – kto nie marzy o takim dniu w górach? Sprzymierzeńcem jest też – z reguły – lepsza o tej porze kondycja. Wyrobiona podczas długich wycieczek narciarskich na Kasprowy Wierch, Czerwone Wierchy oraz na reglowych stokach i w tatrzańskim lesie. Zawsze przed wiosną układam starannie swoje górskie plany. Za oknem piękna słoneczna pogoda. Kustosz Muzeum Tatrzańskiego rusza z Doliny Chochołowskiej na samotną „wyrypę narciarską”. Ich opisy znajdziecie w legendarnej książce „W stronę Pysznej”. Tym razem idę sam, ale lepiej na taką trasę pójść w zespole 2-3 osobowym. „Wyrypa” zawsze ma jednak swoją magię, nęci i zaprasza, więc tym razem ruszam sam.

Jaka była jej trasa?

Po mocnej porannej kawie, przejazd autem na Siwą Polanę i na parking. Jest dość mroźno, więc szybkim krokiem przechodzę na Polanę Huciska. Stąd do wylotu czerwonego szlaku prowadzącego na Trzydniowiański Wierch. U wylotu długiego i stromego żlebu zakładam foki na narty i stromo pnę się w górę. Osiągam po 1,5 godzinie Trzydniowiański Wierch. To pierwszy etap wędrówki. Warunki są idealne: jest prawie bezwietrznie, słonecznie, a zagrożenie lawinowe: 2. Dalej granią przez Czubik na Kończysty Wierch (2002 m) i na Jarząbczy Wierch (2137 m). Tu odpoczynek. Stamtąd stromy zjazd na Niską Przełęcz (1831 m), polegający trochę na kluczeniu między kamieniami. Po zjeździe dochodzę, po krótkim podejściu, na szczyt Łopaty. Łopata (słowacka nazwa Lopata, Deravá) to szczyt w grani głównej Tatr Zachodnich pomiędzy znajdującym się na wschód od niego Jarząbczym Wierchem i znajdującym się na zachód Wołowcem. Wznosi się na wysokość 1957 m n.p.m., a dochodzą tu trzy granie: jedna odchodzi w kierunku Wołowca – znajduje się w niej Dziurawa Przełęcz, druga idzie w kierunku Jarząbczego Wierchu, od którego Łopata oddzielona jest Niską Przełęczą oraz trzecia, długa grań biegnie w kierunku północnym. Pomykam szybko granią w stronę Wołowca. Nogi niosą. Narty wędrują teraz na plecak. Trzeba tu uważać, śnieg bywa zlodzony, są skałki, zakładam raki, a w jednym miejscu przydaje się na trawersie lekki ski-alpinistyczny czekan.

Ostatnie podejście z nartami na plecaku, stromym stokiem na Wołowiec, to ok. 30 minut. Nagrodą za trud podejścia są wspaniałe widoki. W sumie mam w nogach już prawie 20 km i ok. 1800 m przewyższenia (parametry całej pętli to: 25,7 km i 1834 m przewyższenia). Ośmiogodzinne przejście nieźle mnie „wyrypało”. Należy mi się dlatego porządny odpoczynek. Wycieczka jest godna. Samotność wyostrza pewne myśli, powoduje, ze wszystko robię po swojemu, dużo fotografuję i nie spieszę się.

 Ostatni zjazd z Wołowca wynagradza wcześniejsze trudy. Śnieg niesie. Stroma ściana nie jest trudnością – raczej: przyjemnością. Potem taniec na nartach w ulicach górnej partii Doliny Wyżniej Chochołowskiej. Dojeżdżam szybko do Wyżniej Chochołowskiej. Tam definitywnie kończy się śnieg. Czuć zapach Tatr, wiosny, są pierwsze krokusy i słońce powodują, że na chwilę warto oddać się jakże błogiemu „nicnierobieniu”.

Bajkowy świat.

Schodzę nieśpiesznie na spóźniony mocno obiad. Głodny jestem jak wilk.

Spotkanie z legendą…

 Jeszcze tylko ostatni rzut oka za siebie, na trasę wyprawy, szybkie zejście, budynek schroniska i szeroko uśmiechnięty Józef Krzeptowski wita mnie w schronisku Chochołowska. To legenda tych gór, w schroniskach tatrzańskich przepracował już ponad 60 lat. Na początku była Roztoka, potem Pięć Stawów Polskich (najtrudniejsze do prowadzenia schronisko w Tatrach Polskich, gdzie prowadził je z bratem Andrzejem „Lulkiem”), bufet na Włosienicy, Ornak i teraz Chochołowska. Kolejne elementy wyrypy to: pyszny obiad i wspaniała rozmowa z Józefem Krzeptowskim. Takich momentów w życiu się nigdy nie zapomina. Rozmawiamy o naszych startach w zawodach ski-alpinistycznych, trochę o „Ujku” Józefie Krzeptowskim, o tym jak było na trasie „wyrypy”, o pogodzie i górach oraz ludziach. Słucham, słucham i nasłuchać się nie mogę, bo Józef Krzeptowski to wspaniała postać obecnego i dawnego świata gór. Łącząca to, co było dawnej, z tym, co jest teraz. Człowiek niesłychanie pracowity, znający się na prowadzeniu schroniska jak mało kto. Dzisiaj schronisko prowadzi z żoną Marią, synami Andrzejem i Józefem oraz z córką Ireną. To co charakteryzuje to miejsce, to niesłychana gościnność Krzeptowskich, miła atmosfera, gdzie ja, ale i każdy turysta, poczuje się dobrze. A o to przecież w górskich schronisku chodzi.

Tak kończy się długi wiosenny, narciarski dzień.

Wolny dzień kustosza Muzeum Tatrzańskiego.

Trwał ponad 15 godzin. Tyle zajęła mi wyrypa z powrotem do Zakopanego.

Po rozmowie z Jozefem Krzeptowskim schodzę w dół doliny. Spalona słońcem twarz pali gorącem, a nogi bolą. Znaczy to, że to była wyrypa narciarska – nie wycieczka. Zawieszone na plecaku narty kiwają się na lewo i prawo.

I myśl końcowa.

Chodzenie za śladami pionierów polskiego narciarstwa i taternictwa, takich jak Mariusz Zaruski, Józef Oppenheim, Stanisław Zdyb i Henryk Bednarski jest czymś niezwykle przyjemnym. Jest w tym to, co buduje od lat Muzeum Tatrzańskie, czyli szacunek do historii i tego, co było, wspaniała przygoda i góry na miarę marzeń. Połączenie tych wszystkich elementów nazwałbym pełnią życia. W dodatku to wszystko dzieje się w tych pięknych górach. W których tak naprawdę nie ma granicy. Granice są tylko w nas. Tatry są między innymi po to, by je przełamywać. Po swojemu, w ciszy, na samotnej, jak moja, wycieczce lub inaczej – w grupie przyjaciół na przykład na chochołowskim szlaku. A w naszej galerii zimowe zdjęcia Doliny Chochołowskiej i wspinaczek sprzed stu lat, także w Tatrach Wysokich, uwiecznionych na zdjęciach autorstwa Józefa Oppenheima „Opcia”. Dodatkiem do nich są kolorowe zdjęcia współczesne. Widać w tym materiale przenikanie się tych dwóch światów. I moim zdaniem tak właśnie ma być.

Bo tak naprawdę nic się nie zmieniło. Wciąż w górach są ludzie pełni pasji, lubiący wyzwania i kochający górski świat. Jest ich tak wielu. Wystarczy tylko wiosną pójść tatrzańską ścieżką, by ich spotkać za zakrętem ścieżki. Czasami w masie turystów tatrzańskich są jednak trudni do znalezienia. Wszyscy mają górską pasję. Swoistą tajemnicą tych gór jest to, jak tę pasję w sobie znaleźć. Jak ją rozwijać, pielęgnować w sobie, ale i pokazywać innym. To każdy musi odnaleźć w sobie sam. To poszukiwanie, trochę na miarę Milena Kundery i jego „nieznośnej lekkości bytu”, powoduje, że góry stają się drogą. Miejscem spotkań. Odpoczynku i realizacji pasji. Historii i teraźniejszości. Stają się Domem. Tego wszystkim życzę. Powodzenia należy życzyć Państwu także w tych chochołowskich pieszych i narciarskich spacerach.

TEKST: Wojciech Szatkowski/Muzeum Tatrzańskie

Zdjęcia archiwalne: Józef Oppenheim i archiwum Józefa Krzeptowskiego

Wpisz szukane wyrażenie