Co nowego w muzeum?

Tajemnicze Tatry, część 35 Zawrat czyli to i owo o tej przełęczy, Leninie, nartach i Tatrach….

Tajemnicze Tatry, część 35 Zawrat czyli to i owo o tej przełęczy, Leninie, nartach i Tatrach….

Muzeum Tatrzańskie dzisiaj ląduje pod słynną tatrzańską przełęczą. Ktoś powie to piękna wycieczka, powiedzmy tatrzański klasyk i będzie miał absolutną rację. To wyjście, zarówno dla turysty pieszego, wyposażonego oczywiście w czekan i raki, jak i dla narciarza wysokogórskiego. Należy pamiętać jednak, że Zawrat i jego najbliższe okolice są to tereny narażone na zejście wielkich lawin śnieżnych. Idąc w te strony wiosną należy o tym wiedzieć, obserwować teren i ciągle uczyć się gór. I miejsce pełne tatrzańskich tajemnic.

Zawrat to oprócz Koziego Wierchu, Lodowej, Krzyżnego i kilku innych podobnie pięknych miejsc, wycieczka z najwyższej tatrzańskiej półki. Od strony Doliny Pięciu Stawów Polskich wycieczka jest niezbyt trudna. Na Zawrat możemy bowiem wejść z Doliny Pięciu Stawów Polskich, lub z Gąsienicowej Zawratowym Żlebem. Droga ta była wielokrotnie opisywana w różnych przewodnikach. Jest trudniejsza od podejścia od „piątki”, obarczona licznymi historiami. W tym jedna z nich opowiada o tym, jak o mały włos a życia nie straciłby na tej przełęczy Włodzimierz Iljicz Lenin – późniejszy przywódca rewolucji bolszewickiej w Rosji. Uratowali go góralscy przewodnicy.

Lenin Leninem, ale oddajmy głos w sprawie atrakcyjności Zawratu prawdziwym fachowcom. Oto oni. Tadeusz Zwoliński, Mieczysław Świerz i Józef Oppenheim opowiadają słowem w swych międzywojennych przewodnikach o  tej legendarnej przełęczy Wysokich Tatr.

Tadeusz Zwoliński zawarł w swym przewodniku po Tatrach i Zakopanem z 1937 roku świetny i dość plastyczny opis Zawratu: „Wąska przełęcz między Zawratową Turnią od Z. a Małym Kozim Wierchem (2226) od W. – niewidoczna z Zakopanego – stanowi wrota, przez które wiedzie w głąb Tatr najbardziej uczęszczany szlak turystyczny. Przejście to, znane od  niepamiętnych czasów i rozsławione szeroko, uchodziło w dawnych latach za próbę zdolności taternickich, dziś tłumy przewalają się rok rocznie tym pięknym podniebnym przechodem, lecz nawet dla najwytrawniejszych taterników nie traci on nigdy swego uroku. Obecnie, po przetorowaniu nowego, ubezpieczonego szlaku, droga przez Zawrat nie przedstawia trudności i niebezpieczeństw, wymaga tylko pewnej wytrwałości i niewrażliwości na przepaście. Nagrodą za mozolne wejście jest odsłaniający się niespodzianie z przełęczy przepiękny widok do Pd” (s.147).

Mieczysław Świerz pisał o tym miejscu w „Przewodniku po Tatrach Polskich i Zakopanem” z 1923 roku: „Kto z wybierających się w Tatry, nie słyszał o słynnej przełęczy Zawratu, o której przejściu twierdzą jedni, że naraża turystę na niezmierne niebezpieczeństwa, inni zaś, że dziecinną jest zabawką? Istotnie: nie ma poza Giewontem popularniejszej wycieczki w Tatrach nad szlak przez Zawrat do Morskiego Oka. Chadzały nim wszystkie pokolenia taterników, chadzają nim do dzisiaj z równem zadowoleniem tak najlepsi jak i początkujący turyści, dla których droga ta jest szczególnie pouczająca” (s.158).

„Opcio” czyli Józef Oppenheim wskazywał na narciarskie zalety Zawratu, podając przy okazji kilka praktycznych informacji w swoim przewodniku z 1936: „ Najkrótsza droga zimowa z Zakopanego do Dol. Pięciu Stawów. Przejście wysokogórskie dla wprawnych narciarzy. Przy dobrym śniegu -niezbyt trudne. W warunkach niepomyślnych może dać pierwszorzędną szkołę i zając dwa razy tyle czasu. Należy raz zerwać z legendą nielawiniastości żlebu Zawratowego. W ostatnich latach widzieliśmy kolosalne lawiny, zeszłe korytem tego żlebu, od skałek popod Przełęczą aż do samego Zmarzłego Stawu. Również narciarze ulegli już przysypaniu lawiną  w tym żlebie. W warunkach lawiniastych (dużo śniegu, wiatr halny) wskazana jest więc ostrożność  i w Żlebie Zawratowym. W Zawracie napotykamy często na silne oblodzenia, szczególnie na progu do Zmarzłego Stawu i w końcowej partii żlebu” (s.63-64).

Józef Nyka w przewodniku „Tatry” z 1994 pisał: „Ponad doliną wznosił się wał okryty zielenią, porozrywaną smugami żlebów i plamami skał jasnych. Wyżej ciągnął się z zachodu na wschód ogromny gmach góry, szarobłękitny, mieniący się opalowymi tonami, poorany żlebami, posypany płatami śniegu. Nad nim sterczał wierzchołek pochylonej piramidy, wznoszący się potężnym zrębem z jakichś dolin, których dna nie można było dojrzeć. – Krzywań – mówił Sabała (…), s. 193. Opis pochodzi z „Na Przełęczy” Stanisława Witkiewicza.

Teraz krok po kroku przejdźmy do opisu wycieczki.

Jest to wyprawa piękna widokowo. Widok z tego miejsca na Tatry Wysokie, skalne masywy układające się jeden za drugim, wywołuję wspaniałe wrażenie.

Trzeba tylko na zwiedzanie Zawratu wybrać pogodny dzień. Taką opcję stanowczo polecamy.

W dodatku – to informacja dla narciarzy – jest to przecież rzadki w Tatrach Polskich zjazd na południe, na stoki oświetlone słońcem, który w piękną pogodę i przy firnie może być jak bajka na jawie. Początek zjazdu Zawrat (2159 m). Nachylenie stoku maksymalnie ok. 33º. Przewyższenie: ok. 500 m do schroniska. Długość zjazdu ok. 3 km Długość trasy wycieczki ok. 6 km Zagrożenie lawinowe. Zachować szczególną uwagę. Okolice Zawratu to częsta droga lawin śnieżnych. Czas podejścia: 2:00–2:30. Czas zjazdu: 1:00 do schroniska. Najlepsze warunki: kwiecień – maj. Warto wziąć czekan i raki – to wszystko dane z mojego przewodnika „Skitouring w Tatrach”, wydawnictwa Góry Books.

Przy warunkach lawiniastych, droga podejścia i zjazdu zagrożona zejściem dużych lawin śnieżnych, a w kurniawie i mgle może być nie do przejścia (orientacja, dla potrzeb nawigacji we mgle warto mieć zawsze w plecaku mapę i kompas). Zawrat stanowi jednak najbardziej popularne wśród narciarzy wysokogórskich przejście pomiędzy Doliną Gąsienicową i Doliną Pięciu Stawów Polskich. Trudniejszy zjazd prowadzi Żlebem Zawratowym na Gąsienicową, za to zjazd do Doliny Pięciu Stawów Polskich jest nietrudny, piękny i długi. Może być jednak przy złej pogodzie i słabej widoczności przyczynkiem do klasycznego błądzenia, czego nikomu nie życzymy.

Józef Oppenheim słusznie pisał w swoim przewodniku, kto tu i z kim nie błądził przy zjeździe w Pięcistawy.

Miał absolutną rację.

Z Zawratu jedziemy na stronę Pięciu Stawów najpierw w lewo, a potem opadamy wprost w dół do Dolinki pod Kołem. Stąd jedziemy w lewo i dojeżdżamy do Czarnej Skały (1867 m), dalej do Wielkiego Stawu Polskiego, skąd po prawie płaskim terenie do Przedniego Stawu Polskiego i schroniska PTTK. Zwoliński, autor znakomitych przewodników narciarskich w latach trzydziestych, tak opisuje zjazd z Zawratu: − Zjazd do Dol. Pięciu Stawów: po b. stromym stoku do Dolinki „pod Kołem” – zjazd zaczynamy skosem w lewo (w stronę przełęczy za Kołową Turnią [Przełęcz Schodki − przyp. W. S.] lub w prawo (ku Świnicy). Łukami zjeżdżamy (trudno!) na dno dolinki, nie zniżając się w prawo aż na płaszczyznę Zadniego Stawu. Dnem Dolinki pod Kołem ku Pd., dalej ku W. [w lewo – przyp. W. S.] – po piętrach Dol. Pięciu St. Polskich i bulach (Czarny Staw zostaje na prawo) – używamy znakomitego zjazdu aż nad Wielki Staw (dość łatwo) i dalej […] do schroniska […] (T. Zwoliński, Zakopane i Tatry Polskie w zimie, Zakopane 1934, s. 159).

Przy nośnych śniegach bardzo ładna droga narciarska.

Kilka porad praktycznych.

Bezpieczeństwo. Należy dodać, z własnej praktyki i doświadczenia, że na wiosnę należy uważać przy podjeżdżaniu na nartach w pobliże dużych głazów granitowych, gdyż śnieg wokół nich może być mocno nagrzany przez słońce, „odparzony” i przypomina „papkę”, która zapada się pod ciężarem narciarza, co może spowodować groźny upadek, nie spodziewającego się takiej zmiany gatunkowości śniegu narciarza. Schodząc pieszo z Zawratu także uważajmy. We mgle trudna jest tu nawigacja i niejeden wyga błądził tutaj we mgle. Pieszym turystom też przydadzą się oczywiście raki, kijki lub czekan.

Gdy słońce zaświeci w Tatrach wyżej, a w górach jest pełno śniegu, to widoczny znak, że nadszedł czas na dłuższe, całodniowe „wyrypy narciarskie”. Długie, nieraz kilkunastogodzinne wyprawy w Tatry na nartach, połączone z przejściem szeregu szczytów i przełęczy. Jeśli jesteś głodny górskich wrażeń, lubisz przyrodę zimą, wysiłek i zabawę w dobrym towarzystwie, to spróbuj, a będziesz zachwycony. Taką „wyrypą” może być przejście w ciągu jednego dnia przez Zawrat i Kozi Wierch. To już prawdziwa całodniowa tatrzańska „wyrypa”.

Tak dawniej pisano o takich wyprawach w książce „W stronę Pysznej”: – Koroną turystyki zimowej jest narciarska wyrypa. Właśnie wyrypa, a nie wycieczka. Na wycieczce wiadomo z góry: tędy, siędy, o tej godzinie wymarsz, a o tamtej nocleg. Urok wyrypy polega na tym, że wiesz tylko jedno: skąd wychodzisz i dokąd chcesz dotrzeć. Czy cel osiągniesz, gdzie będziesz nocował i na którym boku – o tym dowiesz się później, kiedy wrócisz do domu. Nie jesteś pewien nawet marszruty. Tysiące przeszkód mogą ci stanąć na drodze i w rezultacie pójdziesz zupełnie innym szlakiem. Ani ty, ani najbardziej doświadczony z twoich towarzyszy nie jesteście w stanie przewidzieć rozwoju wypadków. Z własnej nieprzymuszonej woli będziesz się pchał w gardło trudnościom, będziesz borykał się z wiatrem, kurniawą, mgłą i lodem. Będziesz z sercem struchlałym obchodził drzemiące lawiny, będziesz na czworakach gramolił się na przełęcz i pichcił strawę w ciemnym od dymu szałasie. I co najważniejsze, będziesz tym wszystkim zachwycony. Wyrypy bywają różne. Tak różne, jak różne są dnie w górach. Czasem jest to rozkoszny spacer w pełnym blasku słońca. Innym razem – uparta walka o każdy metr terenu przy wtórze wichru. Czasami wreszcie – rozpaczliwa walka o życie (W. Gentil Tippenhauer, S. Zieliński, W stronę Pysznej. Tatry, narty i ludzie, Warszawa 1961, s. 74).

Taka wycieczka, całodniowa, z pięknymi widokami i znakomitymi zjazdami, to przejście z Kuźnic na Zawrat, zjazd, a potem podejście z Doliny Pięciu Stawów Polskich na Kozi Wierch. Zachęcam do tego przejścia. Jest długie, całodniowe i wymaga niezłej kondycji, ale to jedna z najładniejszych dróg ski-turowych w polskich Tatrach.

Wspomnienie kustosza Muzeum z Zawratu?

Był to rok 2008. Oczywiście jest i takie związane z tą przełęczą. Tego roku mojemu przyjacielowi, Maćkowi, śniło się, że spotkaliśmy niedźwiedzia… Jak było, posłuchajcie. Zaczęliśmy „wyrypę” wcześnie, bo około godziny piątej. Szarzało. Nagle, w parku przy Kuźnicach, spotykamy całkiem sporego jelenia, ale to wcale nie koniec naszych przygód z tatrzańskimi zwierzętami. Pierwszym celem jest dla nas Dolina Jaworzynka. Idziemy z nartami na ramieniu w głąb tej spokojnej, tatrzańskiej doliny, bo śniegu jest jeszcze mało. Budzi się nowy dzień, ale pogoda nie motywuje – pada deszcz. Nosy spuszczone na kwintę. Spotykamy Włodka Cywińskiego. Ten stwierdza krótko: „Cześć! Chłopaki nie idźcie, bo fest leje!”. Ale my idziemy, bo ponoć prognoza pogody ICM przewiduje poprawę pogody ok. południa. Krok w krok podchodzimy Jaworzynką.

Schodzimy ku szałasom,

miny nietęgie.

Nagle „skała”, która znajdowała się przed nami, tuż obok szlaku, przy ścieżce, ożyła. To nie wanta lecz niedźwiedź brunatny! Jakieś 15 m od nas. Z brunatnych kudłów trysnęła w górę fontanna wody i „On”, jak mówił legendarny Jan Krzeptowski Sabała, elegancko zszedł nam z drogi, chowając się za szałas. My też uszanowaliśmy jego ostre pazury, gigantyczną siłę i nie zbliżaliśmy się zbytnio. Wykonaliśmy tylko kilka zdjęć (niezbyt wyszły, bez lampy „On” był lekko zamazany, a z lampą nie próbowaliśmy) i rozstaliśmy się z „naszym niedźwiedziem”. Spotkania z niedźwiedziami były przecież elementem „wyrypy” od zawsze, więc niby to nic nowego, ale adrenalina zadziałała jak bardzo mocna kawa.  Zjeżdżamy w stronę Wielkiego Stawu Polskiego i jego brzegiem, z jednym przebijaniem się przez kosówki, docieramy pod Kozi Wierch. Jest 13. 30. Słońce wysoko na niebie zachęca do „wygarów” i wygrzania starych kości:). Tak też robimy.

Zjazd  na nartach z Zawratu jest wspaniały.

Dojeżdżamy do Wielkiej Siklawy. Tu ściągamy narty, przechodzimy na drugą stronę po kładce i ponownie idąc na nartach osiągamy schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. To świetne miejsce na dłuższy odpoczynek, zjedzenie czegoś pysznego, czy po prostu na wyprostowanie mocno już zmęczonych mięśni i kości.

Wstępujemy do schroniska na krótko: zaledwie na herbatę z cytryną. Mamy tu przecież jeszcze coś do zrobienia – czeka nas zjazd Litworowym Żlebem do Doliny Roztoki, wyceniony w przewodniku Życzkowskiego i Wali na „dwójkę” (najstromsze miejsce ma ok. 40 stopni). Warunki były jeszcze lepsze niż na Schodkach – firn, ale jakby twardszy, mniej puszczony. Ponownie festiwal długich i krótkich skrętów i jeszcze jakieś 800 metrów stromego żlebu, a potem długa jazda na nartach Doliną Roztoki. A potem jak to na wiosnę: narty i buty na ramię i powoli schodzimy na Palenicę Białczańską.

Wiosna tatrzańska jest właśnie taka… z opowieściami tatrzańskimi, niedźwiedziami i nartami w tle.

 

Tekst i zdjęcia: Wojciech Szatkowski/ Muzeum Tatrzańskie

Zdjęcia archiwalne: Józef Oppenheim ze zbiorów Muzeum Tatrzańskiego

Wpisz szukane wyrażenie